Sama nie wiem,
jak to się stało ani jakim cudem to ff ma ukierunkowaną taką a nie inną fabułę,
przysięgam że to wszystko miało wyglądać inaczej *zdezorientowana* Ale cóż,
niczego nie żałuję, wierzę że to opowiadanie było światu potrzebne. A teraz idę
wyskoczyć przez okno, dziękuję za uwagę.
A, i tytuł jest
cytatem z piosenki „Battle Cry” Imagine Dragons, przy niczym tak dobrze nie pisze
się seksów, jak właśnie przy tym.
~*~
Dał swej straży
znak ręką, że mają się odsunąć i nie podchodzić, po czym pchnął duże, ciężkie
drzwi, uchylając je nieznacznie. Wślizgnął się do środka, zamykając je za sobą,
mając ochotę zakląć, że nie kazał rozstawić tu więcej pochodni. Gołe ściany nie
wyglądały zachęcająco i aż wzdrygnął się na uczucie chłodu, jaki panował w
pomieszczeniu. Nawet w tym półmroku widział wbite w niego spojrzenie, pełne
oczekiwania ale i wewnętrznego spokoju, tak jakby Kouena wcale a wcale nie
dziwiła wizyta nowego cesarza, jakby wręcz spodziewał się, że Hakuryuu
przyjdzie do niego w środku nocy.
– Nie śpisz –
zauważył chłopak, robiąc kilka kroków do przodu, wpatrując się w niego. Tamten
powoli skinął głową, również nie spuszczając z niego wzroku. Mierzyli się tak
dłuższą chwilę, dopóki Hakuryuu w końcu nie podszedł, stając tuż przed nim.
– Czego życzysz
sobie o tej porze? – zapytał uprzejmie mężczyzna, choć jego oczy płonęły tym
niebezpiecznym blaskiem, tą dumą, która mówiła, że Kouen jeszcze nie przegrał,
jeszcze się nie poddał. Podobało mu się to spojrzenie, ten bunt, ta godność,
której nie odrzucił, wciąż siedząc wyprostowany, z głową uniesioną wysoko mimo
związanych rąk. Chciał być tym, który to wszystko zdepcze, który upodli go do
granic możliwości.
– Porozmawiać –
odrzekł krótko, mrużąc oczy, gdy dostrzegł drgnięcie kącika ust mężczyzny, tak
jakby ten doskonale zdawał sobie sprawę, po co Hakuryuu do niego przyszedł.
– Wiesz już
wszystko – powiedział mimo to, wpatrując się w niego. – Nie mam ci już nic
więcej do powiedzenia.
To prawda,
wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć. A mimo to przyszedł tu, tknięty
jakimś wewnętrznym pragnieniem, któremu nie mógł się oprzeć, któremu nawet nie
chciał się opierać. Kouen był tu, dla niego, zdany na jego łaskę i Hakuryuu
skłamałby mówiąc, że nie ruszało go to ani trochę.
– Zrób to –
usłyszał jego cichy szept i drgnął, marszcząc brwi. – Tak jak kiedyś,
pamiętasz?
Oczywiście, że
pamiętał, nie dało się zapomnieć ich małego aktu nienawiści, gdy parę miesięcy
wcześniej obejmował go mocno, wręcz zaborczo, raniąc paznokciami jego plecy,
gdy pozwalał się pieprzyć na stole w bibliotece, wśród rozsypanych zwojów. Nie
mógł zapomnieć słów, które syczał w gniewie, nie mógł zapomnieć tego
pobłażliwego uśmiechu Kouena, który mówił mu, że jeszcze do niego wróci. Nie
było w tym uczucia wtedy, nie było i teraz, mimo wszystko to chore pragnienie
wciąż szukało w nim ujścia.
– Chciałbyś, co?
– zadrwił, pochylając się nad nim, wplatając dłoń w jego rozpuszczone włosy
niemal pieszczotliwym gestem, tylko po to, by zaraz zacisnąć mocno palce na rudych
kosmykach, unosząc jego głowę wyżej. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale role się
odwróciły.
Usta Kouena
ponownie zadrgały, tak jakby nic sobie nie robił z położenia, w jakim się
znajdował, jakby wcale nie czuł bólu w skórze głowy, z której Hakuryuu powoli
wyrywał włosy. Patrzył mu w oczy nadal z takim spokojem, pozornym znudzeniem,
które doprowadzało krew chłopaka do wrzenia, budziło w nim furię i chęć mordu.
Nie tak miał na niego patrzeć!
– Ależ
oczywiście – odezwał się powoli, mrużąc powieki. – Wasza wysokość.
Tym razem
Hakuryuu nie wytrzymał, sprzedając mu mocny, siarczysty policzek, dysząc ciężko
z gniewu. To była jego chwila, jego moment, w którym to on miał upokorzyć
Kouena, dlaczego więc ten się nie łamał, dlaczego nawet tak uległe słowa
brzmiały w jego ustach jak obraza? Patrzył na niego z góry, na te wygięte usta,
których uśmiech prowokował, by coś zrobić, by krzyczał, by ten chłodny wyraz
jego oczu zamienił się w coś, co… Warknął cicho, sam niepewien swoich odczuć,
nie wiedząc, co chce uzyskać, ale jednego był pewien: chciał go łamać, chciał,
by jego twarz wykrzywiona była w wyrazie bolesnej rozkoszy.
Ten jednak
rzucił mu tylko drwiące spojrzenie, unosząc lekko brwi, ignorując piekący ból
na twarzy. Szarpnął więc jego włosy, wymuszając na nim gwałtowny, wręcz
agresywny pocałunek, gdy pochylił się nad nim, wpijając się w jego usta.
Przygryzł je od razu, zmuszając go do ich rozchylenia, co od razu wykorzystał,
wsuwając się językiem do ich wnętrza. Smak jego warg był gorzki, przypominający
cierpkość ziół leczniczych, jakichś lekarstw, choć może była to wina tych
nielicznych i skromnych posiłków, jakie kazał przynosić służbie. A może to był
unikalny smak tego mężczyzny, charakterystyczny tylko dla niego? Nie skupiał
się już na tym dłużej, przyciskając jego głowę do swojej, atakując wściekle
jego wargi, rozzłoszczony że ten bez słowa się temu poddał, że po prostu
przymknął oczy i leniwie poruszał językiem, pozwalając się tak napastować. Nie
o takie poddaństwo mu chodziło, uznał, gdy dysząc ciężko, odsunął się na chwilę
tylko po to, by dojrzeć błysk w jego oczach, by mimo śladów krwi na wargach ujrzeć
je wygięte w uśmiechu. Miał ochotę znów go uderzyć, znów szarpnąć za jego
włosy, byleby tylko zmazać ten przeklęty uśmieszek z jego ust, jednak
powstrzymał się. Nie widział dalszego sensu w okaleczaniu go, Kouen był zbyt
dumny by zniżyć się przed nim tylko pod wpływem bólu.
Cały czas
patrzył mu w oczy, gdy sięgnął powoli do swoich spodni, obsuwając je na
biodrach. Mężczyzna nadal wpatrywał się w niego z tym chłodnym brakiem
zainteresowania, nawet gdy odsłonił przed nim swą wpół stwardniałą męskość,
jednocześnie łapiąc jego włosy w garść. Przycisnął jego głowę, zmuszając go do
pochylenia się, do wzięcia go w usta.
Co Kouen bez
słowa uczynił.
Przymknął na
moment powieki, czując gorące wargi pieszczące jego ciało, które bez protestu
objęły go i łagodnie ssały. Docisnął go do siebie bardziej, oddychając głębiej,
gdy mężczyzna po prostu to robił, tak zwyczajnie dotykał go ustami, poruszając
nieco głową, pozwalając ocierać się o wewnętrzne strony jego policzków. Jednak
wciąż mu było mało, wciąż chciał widzieć jakiś grymas na jego twarzy,
cokolwiek, co będzie różniło się od tego opanowania, od tej chłodnej, wyniosłej
pozy czy spojrzenia pełnego drwiącej wzgardy.
Zacisnął jego
włosy w pięści i szarpnął jego głową, naciskając ją na tyle mocno, że wbił się
w jego gardło, pozwalając sobie na niski, zduszony jęk, gdy poczuł jak się na
nim zaciska. Mężczyzna drgnął, zamierając na chwilę i przymykając powieki,
pozwalając na tę inwazję, choć jego brwi było zmarszczone w wyrazie niemego niezadowolenia.
Lepiej, wyglądał zdecydowanie lepiej, uznał Hakuryuu z rosnącym podnieceniem,
gdy odsunął go od siebie tylko po to, by znów zagarnąć jego włosy, ponownie
wbijając się w ciasnotę jego gardła. Sam nie wiedział, ile razy powtórzył ten
ruch, napawając się wyrazem jego twarzy, wykrzywionej teraz w oznace bólu i
dyskomfortu, choć i tak zbyt łagodnej, zbyt spokojnej. Więcej, chciał wciąż
więcej.
Bez skrupułów poruszał
jego głową, dobierając sobie tempo, jedynie dysząc ciężko, upojony dławiącym
dźwiękiem, jaki wydawał z siebie mężczyzna przy każdym jego ruchu. To było
dobre, zbyt dobre, miał ochotę go tak podduszać, nie pozwalać na porządne
nabranie powietrza, pieprzyć jego usta tak długo, aż ten omdleje z braku tlenu.
Widział jego skupioną minę, jak starał się nabrać powietrza w tych krótkich
przerwach, gdy wysuwał się z jego warg, by zaraz znów docisnąć się do końca, aż
po gardło, rozkoszując się tym, jak spazmatycznie się na nim zaciska.
Sam nie
wiedział, ile czasu minęło, jak doszedł w jego ustach z niskim jękiem,
obejmując jego głowę obydwoma rękoma, dociskając go do siebie i nie pozwalając
się odsunąć, czekając aż przełknie wszystko. Oparł się na nim, czując tą nagłą
niemoc w nogach, jaka towarzyszyła zawsze chwilom spełnienia, i starając się
uspokoić oddech. Mimo woli uśmiechnął się lekko, triumfalnie, zadowolony że
złamał go choć trochę, choć na krótki moment mógł ujrzeć jakiekolwiek emocje,
tak usilnie dotychczas tłumione.
Odsunął go od
siebie, spoglądając na zaczerwienioną twarz i uśmiechnął się lekko, pobłażliwe,
starając się jak najlepiej odwzorować to wygięcie ust, jakim do tej pory raczył
go Kouen. Ten jednak spojrzał mu w oczy, mrugając parokrotnie i nabierając
urywanie powietrza, nim uśmiechnął się lekko, oblizując wargi.
– Szybko poszło,
wasza wysokość – odezwał się cichym, spokojnym tonem, a Hakuryuu aż zamarł,
zaciskając mocno zęby. Miał ochotę wydrapać mu te oczy, które mierzyły go teraz
leniwym spojrzeniem, pokazując mu że jego działania w żaden istotny sposób się
na nim nie odbiły, że wciąż ma swą dumę i nie czuje się w żaden sposób upodlony
aktem sprzed chwili.
– Wiesz, że
pojutrze odbędzie się twoja egzekucja? – warknął, pochylając się nad nim,
patrząc na niego z bliska. – Że tysiące twoich byłych poddanych będą patrzeć,
jak ścinam twą głowę, nabijając ją na pal, który będzie zdobić me komnaty?
– Schlebiasz mi –
odezwał się Kouen, unosząc wyżej brwi. – Aż tak zależy ci na mej głowie, by do
woli pieprzyć ją w usta?
Poczuł gorąco
wpływające na jego policzki, jednak gdy tylko uniósł rękę, chcąc ponownie go
uderzyć, Kouen wyciągnął przed siebie swe związane dłonie, uniemożliwiając mu
ten ruch.
– Skoro to już
pojutrze – odezwał się znów z pozorną obojętnością. – To mamy dla siebie bardzo
mało czasu, wasza wysokość.
Powinien był
teraz odciąć mu język, który i tak już na nic mu się nie przyda, a który
tytułował go z taką pogardą, że mógłby kazać go stracić za sam ton głosu, jakim
się do niego zwracał. Odepchnął jednak od siebie tę myśl, starając się
wyszarpnąć swą dłoń i aż zrobił krok do tyłu, gdy Kouen niespodziewanie uniósł
się z krzesła, stając nad nim z tym niepokojącym błyskiem w oku. Nigdy nie
potrafił dojść do tego, by uzmysłowić sobie, dlaczego wtedy nie zawołał swych
straży, dlaczego nie kazał ściąć mu głowy za sam brak posłuszeństwa i dlaczego
pozwolił niemal miażdżyć swe usta w kolejnym mocnym pocałunku. Nie wiedział,
dlaczego na to pozwolił, podobnie jak nie wiedział kiedy mężczyzna przerzucił
swe związane ręce nad jego głową, zakładając je teraz na jego plecach i
przyciskając go do siebie mocno, tak że ich ciała otarły się o siebie,
powodując dreszcze.
– Wasza wysokość
zasługuje na więcej – drwił dalej Kouen, gdy zacisnął dłonie na jego
pośladkach, opadając na krzesło i pociągając go tym samym za sobą, sprawiając
że usiał w rozkroku na jego kolanach. Zachwiał się na tę nagłą zmianę pozycji,
przez chwilę opierając się o niego, nim odgiął się do tyłu, wyprostowując się.
Właściwie to
racja. Kouen za dwa dni zostanie stracony. Jakie ma znaczenie, co będą robić
tej nocy, skoro już pojutrze jego głowa zawiśnie na palu? Wtedy Hakuryuu się
zemści, a pogardliwe spojrzenia mężczyzny już nie będą miały żadnego znaczenia,
gdy jego truchło będzie jedynie nędznym nawozem dla królewskiego ogrodu.
Uśmiechnął się
więc kącikiem ust, dotykając twarzy mężczyzny, gdy pochylił się nad nim z
szerokim uśmiechem.
– Zadbaj o to,
by mi się podobało.
Kouen jedynie
uśmiechnął się do niego kącikiem ust, gdy pochylił się w jego stronę,
przygryzając bok jego szyi. Chłopak odgiął ją łagodnie, przymykając oczy i
rozkoszując się tą mocną pieszczotą. Nie w jego stylu były niewinne pocałunki
czy muśnięcia języka, oczekiwał teraz czegoś konkretnego, intensywnego, a po
tym niebezpiecznym błysku w oczach mężczyzny wiedział, że tej nocy na pewno go
nie rozczaruje. Nie miało znaczenia to, jak będzie czuć się później, jak ten
nadal będzie na niego spoglądać tak, jakby nie był nic warty, jakby był jedynie
zbłąkanym szczeniakiem pałętającym się u jego stóp. Miał nad nim krótką chwilę
swego triumfu, a to pełne pożądania spojrzenie też nie było przecież takie złe,
zresztą wszystko było lepsze od tej obojętności wypisanej na jego twarzy.
Zagryzł wargi i
uniósł biodra, gdy Kouen zaczął pieścić jego pośladki, ściskając je silnie i
masując dłońmi, raz po raz je ugniatając, samym tym dotykiem powodując u niego
szybsze bicie serca.
– Przydałoby się
coś, co… – zaczął mężczyzna, jednak Hakuryuu przerwał mu, gwałtownie
potrząsając głową.
– Po prostu je
wsuń – warknął, a ten patrzył na niego dłuższą chwilę, nim bez słowa naparł na
jego wejście palcami. Aż wzdrygnął się na to uczucie, którego nie doznawał od
jakiegoś czasu, a które teraz powodowało gwałtowny ucisk w jego podbrzuszu,
sprawiając że jego męskość budziła się na nowo. Odetchnął, marszcząc brwi w
uczuciu dyskomfortu i zaciskając ręce na ramionach mężczyzny, na co ten
przyciągnął go bliżej, wsuwając w niego palec.
– Nie jesteś tak
ciasny jak wtedy – zamruczał mu do ucha Kouen, zaraz przygryzając je
niedelikatnie, powodując kolejny dreszcz na jego ciele. – Czyżby wasza wysokość
i arcykapłan naszego cesarstwa, Judal…
– Zamknij się –
wycedził przez zęby, nie mogąc powstrzymać wściekłego rumieńca wpływającego mu
na twarz, którą zaraz skrył w jego ramieniu. Ten jednak wydał z siebie tłumiony
dźwięk, coś między pomrukiem a śmiechem. – I nie naszego cesarstwa, a mojego! –
Odsunął się na moment, by spojrzeć mu w oczy. – To ja jestem spadkobiercą,
władza należała do mojego ojca, a później do brata, ja…
– Ty nigdy nie
będziesz jak Hakuyuu – przerwał mu Kouen cichym szeptem, spoglądając mu w oczy.
Nie powiedział już nic więcej, ale Hakuryuu i tak nienawidził go za ten wzrok pełen
nagłego smutku i jakiegoś tłumionego żalu, który krył się gdzieś na dnie.
– Nie masz prawa
choćby wymawiać jego imienia – warknął, nie mogąc się powstrzymać przed
kolejnym policzkiem, jaki mu wymierzył. Mężczyzna jednak nawet się nie
skrzywił, uśmiechnął się za to szerzej, zaraz znów na niego spoglądając.
– Wasza wysokość
dzisiaj taki energiczny – odezwał się, odwracając jego uwagę od tematu, co
jeszcze bardziej rozjuszyło chłopaka. – Może całą tę złość lepiej przelać w akt
bardziej wysublimowanej rozrywki niż pospolite mordobicie? Rękoczyny nie
przystoją władcy.
Warknął cicho,
tłumiąc wściekłość na tę jakże trafną uwagę. Kouena i tak czeka śmierć, bez
znaczenia było to, co teraz mówił. Mógł udawać wzniosłego i godnego, jednak był
pewien, że skrycie obawiał się tego dnia, gdy stanie przez tysiącami ludzi,
czekając na egzekucję.
Ta myśl
sprawiła, że poczuł się nieco lepiej, więc przywarł ustami do jego szyi, gryząc
ją zaczepnie, co wzbudziło pomruk u mężczyzny. Zaraz drgnął, czując kolejny
palec napierający na jego wejście, gdy ten nie przestawał go pieścić, teraz
znacząc ugryzieniami jego ramię. Sam nie wiedział, co wzbudzał w nim fakt, że
Kouen dotykał jego blizn, że zębami odsuwał materiał z jego klatki piersiowej,
że gorącym językiem odświeżał pamiątkę po poparzeniach, jednocześnie poruszając
boleśnie palcami w jego wnętrzu. To prawda, że zdecydowanie lepiej czuło się,
gdy był nawilżony, jednak dzisiaj nie tego pragnął, chciał jedynie tego przeraźliwego,
wypalającego go bólu, który pozwoli choć na chwilę zapomnieć, jak strasznie
nienawidzi tego mężczyzny. Dlatego nie potrzebował jego delikatnego dotyku,
jego pieszczot, chciał tylko jego gwałtownego, wręcz brutalnego seksu, w którym
mógłby się zatracić, zapominając o wszystkim wokół.
Sam nie
wiedział, co jęczał, gdy Kouen uniósł wyżej jego biodra, nadziewając go na
siebie, wchodząc w niego mocnym pchnięciem. Zaplótł nogi w jego pasie,
przyciskając się do niego mocno, jednocześnie wbijając zęby w jego ramię, by
stłumić ochrypły krzyk cisnący mu się na usta. Nie pamiętał, kiedy ostatnim
razem czuł ten rozrywający ból, który teraz trawił jego ciało jak gorączka,
napinając każdy z jego mięśni.
– Lubimy ból,
wasza wysokość? – tchnął Kouen w jego ucho, przyciskając go do siebie mocniej
związanymi rękoma, by zaraz pomóc mu się unieść i znowu opuścić na swoje biodra.
– To dlatego jesteś taki nieostrożny na polu bitwy…
– Zamknij się – warknął
po raz kolejny, zaciskając wargi, gdy sam zaczął się na nim unosić, choć czuł
jak miękną mu nogi na samą myśl, że zapewne po tym wszystkim nie będzie nawet w
stanie ustać.
– Powinienem
gryźć mocniej? – usłyszał jego szept, ale nie odpowiedział, co ten najwyraźniej
potraktował jako przyzwolenie, bo zacisnął zęby na jego ramieniu w sposób tak
bolesny, że wydarł kolejny tłumiony krzyk z jego gardła. Wiedział, że będzie
krwawić, że będzie cały poocierany, o ile nie rozerwany przez pospieszne i niezbyt
dokładne przygotowanie, ale nie dbał o to teraz, kiedy sam chciwe nadziewał się
na niego, poruszając się w tym gwałtownym tempie, w którym nie było ani
odrobiny zmysłowości, raczej czyste pragnienie i agresja. Chwycił twarz
mężczyzny w dłonie, opierając się swoim czołem o jego, a gdy ten pochwycił jego
spojrzenie, pociągnął go do mocnego, intensywnego pocałunku, gryząc z
zapamiętaniem jego wargi.
Kolejny orgazm
zaskoczył go na tyle mocno, że aż otworzył szeroko oczy z niemym krzykiem na
ustach, które Kouen zaraz ucałował, zaciskając dłonie na jego pośladkach,
między które wbijał się teraz niemal brutalnie, najwyraźniej próbując też
skończyć. Hakuryuu sam nie wiedział, czy krzyczał, czy tylko jęczał
nieskładnie, pozwalając mu na takie traktowanie, gdy ten brał go tak mocno, że
każdym ruchem wyciskał z niego resztki tchu, aż w końcu doszedł, wbijając się
zębami w bok jego szyi.
Zawisł
bezwładnie w jego objęciach, opierając się policzkiem o jego ramię, drżąc na
całym ciele od nagłej niemocy, jaka go teraz ogarnęła. Przymknął powieki, po
prostu się odprężając, za nic mając strużki spermy wymieszanej z kroplami krwi,
które leniwie wypływały mu na uda, plamiąc jasną skórę. Uniósł w końcu głowę,
spoglądając na Kouena, na jego zmierzwione włosy i zaczerwienione z wysiłku
policzki, gdy on również uspokajał oddech, na tę jedną cudowną chwilę będąc po
prostu takim zwykłym, prostym mężczyzną, a nie obalonym z tronu władcą, który
walczył za swój lud.
– Gdybyś tylko
się wtedy poddał – wyszeptał pod wpływem chwili, patrząc mu w oczy, a Kouen znieruchomiał,
przyglądając mu się czujnie, badawczo. – Gdybyś tylko sam, z własnej woli…
– Wasza wysokość
– przerwał mu mężczyzna cichym, stanowczym tonem, a drwiący uśmiech znów
znalazł miejsce na jego ustach, gdy zrozumiał, do czego Hakuryuu zmierza. – Do zobaczenia
za dwa dni.
Chłopak nawet
nie zdążył zaprotestować, gdy ten po prostu przełożył swoje ręce nad jego głową
i odepchnął go nimi, sprawiając że niemal zleciał z jego kolan. Stanął jednak
chwiejnie na nogach i rzucił mu rozzłoszczone, pełne nienawiści spojrzenie, gdy
podciągnął swoje spodnie i poprawił szaty, by zaraz obrócić się na pięcie i
opuścić to obskurne pomieszczenie.
Szczerze mówiąc,
spodziewał się takiej odpowiedzi. Że Kouen po prostu go odrzuci, wybierając
śmierć niż usługiwanie mu. I tego Hakuryuu nigdy nie mógł przełknąć, tego
właśnie nie mógł mu wybaczyć.
Odetchnął,
spoglądając przez okno na ciemne, zachmurzone niebo.
Dwa dni.
Roześmiał się
gorzko, kręcąc głową nad własnym niezdecydowaniem, po czym powoli udał się
korytarzem w kierunku swoich komnat.