Czasami
myślę, że jednak powinnam spłonąć na stosie.
~*~
Hakuryuu nigdy nie był zbyt dobry w pożegnaniach.
Nigdy sobie z nimi nie radził, zwłaszcza gdy miał rozstać się z rzeczą dla
niego ważną. Poczucie straty zawsze go przygnębiało, zawsze wzbudzało tęsknotę,
niedosyt i pragnienie. Gorzej było tylko wtedy, gdy żegnał się z osobami dla
niego bliskimi i bogom niech będą dzięki, że nie miał ich zbyt wielu.
Spojrzał w dół, na chłopaka leżącego z
głową na jego kolanach. Nucił coś cicho pod nosem, jakąś smutną, melancholijną
melodię, co jakiś czas sięgając po rosnące wokół kwiaty, plotąc z nich wianek.
Hakuryuu nawet się nie zastanawiał, skąd nabył tę umiejętność, po prostu
spoglądał na te długie, smukłe palce, które zręcznie wsuwały kolejne łodyżki,
nadając swemu dziełu długości.
Przesunął powoli dłonią po włosach
tamtego. Różowe kosmyki były miękkie i delikatne, idealnie zadbane, wręcz
prosiły, by je głaskać, by je pieścić i muskać samymi opuszkami, by zaraz
przeczesywać tuż przy nasadzie. Zrobił to więc, a na usta chłopaka wpłynął
ledwie dostrzegalny uśmiech, jakby ta pieszczota sprawiała mu przyjemność.
Hakuryuu wiedział, ile czasu poświęcał na dbaniu o włosy, ile serca w to
wkładał i że nienawidził, gdy ktoś ich dotykał bez pozwolenia. Dlatego tym
bardziej doceniał brak jakiegokolwiek protestu, tę uległość, z jaką chłopak
pozwalał mu się pieścić, co więcej sprawiał wrażenie, jakby mu się to podobało.
Zapatrzył się na jego twarz, na duże oczy
otoczone firanką gęstych, długich rzęs i ładnie wykrojone, różane usta. Wciąż czuł
ucisk w gardle i zalewającą go lodowatą wściekłość na samą myśl o tym, co
chłopak musiał przeżyć, co było przyczyną jego wręcz dziewczęcego wyglądu.
Nigdy nie był w stanie tego zrozumieć, nie mieściło mu się po prostu w głowie, jak
można było dopuścić się takiej zbrodni, jak można było zrobić to własnemu
dziecku, jak można było mieć aż tak pokręconą osobowość, a wszystko po to, żeby
tylko…
– Ryuu?
Zamrugał, widząc te nieziemsko piękne
oczy wpatrzone w niego. Odetchnął, zdając sobie sprawę, że wstrzymywał
powietrze w płucach, po czym powoli pokręcił głową, rozluźniając zaciśnięte w
pięści dłonie.
– Kouha – szepnął, w końcu uśmiechając
się niemrawo, choć aż się w nim gotowało. Chłopak chyba to dostrzegał, bo
przyglądał mu się dłuższą chwilę, w końcu wyciągając dłoń ku górze, dotykając
miękko jego policzka w czułej pieszczocie. – To nic.
– Jestem tu – powiedział cicho,
uśmiechając się delikatnie, gdy podniósł się na łokciu, by ucałować jego wargi.
Hakuryuu przymknął powieki, odwzajemniając tę leniwą pieszczotę, która koiła
jego zmysły, łagodziła zszargane nerwy.
Był tu. Był przy nim, czuł ciepło jego
ciała, miękkość skóry. I delikatność ust, które zawsze wiedziały gdzie i jak
dotknąć, by cała złość z niego zeszła, zostawiając za sobą jedynie tęsknotę i
pragnienie tego, co możliwe nie było.
Choć nie zawsze dane im było być razem.
Mimo podobnego wieku, jako dziecko
Hakuryuu nie widywał go zbyt często. Szczerze mówiąc, nie widywał go prawie
wcale. Pamiętał głównie jego dziecięce, wręcz kobiece kimono, choć proste, to z
dużą ilością kwiatów. I te duże, wpatrzone w niego oczy, gdy mijały go czasem
na korytarzu, pełne dziecięcej ciekawości i ekscytacji. Sam zawsze chował się
wtedy za spódnicą swej matki, wyglądając zza niej nieśmiało, zbyt podenerwowany
by zareagować jakkolwiek inaczej. Wymieniali więc tylko spojrzenia, które
trwały tak długo, aż matka Kouhy nie pociągnęła syna za dłoń, sycząc do niego na
tyle cicho, że Hakuryuu nigdy nie rozumiał. Bał się tej kobiety, jej obecność
zawsze powodowała u niego lęk i podenerwowanie, które było w stanie przyćmić
nawet ciekawość, kim był ten chłopiec u jej boku.
Nigdy nie pytał o niego swej matki. Nie
pytał nikogo. Nawet będąc dzieckiem rozumiał spojrzenia pełne niechęci i złości
rzucane w kierunku Kouhy, który w takich chwilach zdawał się być więcej niż
przestraszony. Rozumiał, że cokolwiek się działo, powodowało to że tamten nie
pasował do nich, w jakiś sposób był naznaczony. Wtedy jeszcze był zbyt mały, by
rozumieć powiązania rodzinne czy prawo do tronu, a dzieci z nieprawego łoża
wychodziły poza skalę jego pojmowania. Nawet nie pamiętał tak właściwie, skąd
wiedział, że Kouha był chłopcem. W takim stroju, ze swoimi długimi włosami wyglądał
jak śliczna, mała dziewczynka. Być pomoże usłyszał to od plotkującej wiecznie
służby, która przyciszonym tonem komentowała wszystko, co miało miejsce na
dworze, sam nie wiedział.
Jako dzieci nigdy nie wymienili między
sobą niczego więcej, jak tylko te spojrzenia. Czasami tęskne, gdy Hakuryuu
szukał rówieśnika do zabawy, czasami po prostu pełne zainteresowania. A czasami
pełne smutku, gdy tamten odwracał twarz, chowając ją za rozłożystym wachlarzem.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że poznaczona była licznymi sińcami i zadrapaniami.
A może wiedział tylko nie rozumiał? Nawet tego nie pamiętał.
Za to jak wczoraj pamiętał wydarzenia,
które miały miejsce po wielkim pożarze na dworze. Doskonale pamiętał dnie
spędzone na zmianie opatrunków, na gojeniu się ran. Wtedy również zrozumiał,
czym tak właściwie jest status społeczny – właśnie wtedy, gdy go utracił.
Zyskał miano czwartego księcia, dowiadując się, że ten tajemniczy chłopiec,
którego tyle razy widział, jest przed nim w kolejce do tronu, że powinien go
szanować i słuchać tego, co ten mówi. I choć był tylko dzieckiem, na swój
dziecięcy właśnie sposób rozumiał, że od tego pory wszystko będzie inne.
Jednak o ile Kouen czy Koumei wzbudzali
jego niechęć, będąc jedynie marnym zastępstwem za jego prawdziwych braci, tak
Kouha nigdy nie był towarzyszem męczącym czy wprawiającym go w złość. Hakuryuu
spędził wiele nocy, leżąc na swoim posłaniu po zmianie opatrunków, czekając aż
maści wchłoną się choć trochę, a chłopak po prostu zaglądał do niego,
bezszelestnie wchodząc do pokoju. Kładł wtedy do szklanki na stoliku małą,
wiśniową gałązkę w pełni rozkwitu, której płatki po kilku godzinach zawsze
obsypywały się na jego pościel. Kouha wtedy uśmiechał się do niego promiennie,
chwytając jego dłoń i mówiąc, że już niedługo. O ile wówczas Hakuryuu
nienawidził uśmiechów, nienawidził tych szczęśliwych ludzi, którzy wiedli
spokojne życie, którzy skorzystali na śmierci połowy jego rodziny, tak widok
uśmiechniętego Kouhy nigdy nie był mu przykry. Wpatrywał się w tego w niego,
ledwie kiwając głową, na co chłopak od razu weselał, sprawdzając jeszcze, czy
gałązka nie wysmyknie się ze szklanego naczynia, nim wychodził z małego
pomieszczenia.
Wkrótce przyzwyczaił się do jego
towarzystwa. Do tego, że Kouha wiele razy pytał go o to, co oznaczają niektóre
słowa, gdy pytał o skomplikowane nazwy, o przebieg niektórych zadań
rachunkowych i inne rzeczy, których nie rozumiał. Hakuryuu zawsze mu to
tłumaczył, czasami nawet mając wrażenie, że to on jest tym starszym, tym
bardziej odpowiedzialnym i mądrzejszym niż Kouha. Jednak gdy tylko próbował mu
to zasugerować, chłopak potrząsał różowymi kosmykami, stukając go boleśnie
piórkiem w czoło, mówiąc, że to jego obowiązkiem jest chronić młodsze
rodzeństwo i że ma się go słuchać.
Gdyby wtedy wiedział. Gdyby był wtedy
silniejszy, gdyby potrafił już kogoś ochronić. Gdyby zamiast upajać się słowami
Kouhy, po prostu rozpoczął katorżniczy trening, nie bacząc na swój młody wiek.
Gdyby tylko.
Pamiętał, jak chłopak kiedyś zniknął. Nie
przyszedł do jego pokojów, nie czytał razem z nim przed snem, nie zasypiał razem
z nim w jednym łóżku, co zdarzało im się ostatnio dość często. Nie wiedział, co
się stało, służba ten jeden raz milczała jak zaklęta, każdy odwracał wzrok. Nie
rozumiał tego zachowania, nie wiedział, dlaczego każdy unika odpowiedzi,
dlaczego został z tym wszystkim sam. Nawet jego siostra po prostu go objęła,
gdy zapytał, co się dzieje. Powiedziała wówczas, że będzie dobrze, że już
wkrótce Kouha wróci i że nie powinien się martwić.
I miała rację. Kouha wrócił. Z błędnym
spojrzeniem, jak gdyby nikogo nie poznawał, siedział na ławeczce pod kwitnącą
wiśnią i wpatrywał się przed siebie. Ciężko było powiedzieć, czy widzi
cokolwiek, jednak Hakuryuu mimo to i tak podbiegł do niego szybko, chcąc rzucić
mu się na szyję, chcąc go uściskać, zapytać, gdzie był, co robił, co się stało,
co…
Uderzenie spadło na jego twarz w
siarczystym policzku. Nie bolało tak strasznie jak to, co wtedy kryło się w
tych oczach, to nieskrywane przerażenie, ta rozpacz i… i ten obłęd, jaki
zagościł tam już na zawsze. Pamiętał, że Kouha zerwał się wtedy z ławki i
uciekł bez słowa, nie pozostawiając za sobą żadnych wyjaśnień, żadnych
wspomnień, niczego.
– Znów o tym myślisz.
Ocknął się, zdając sobie nagle sprawę, że
Kouha już nie leży na jego kolanach, że siedzi obok i wpatruje się w niego ze
zmartwieniem. Teraz… teraz było już dobrze, Kouha nauczył się panować i nad
lękiem, i nad szaleństwem, które obecnie miało miejsce tylko na widok krwi. Jednak
tego, co mu wtedy zrobiono, nie można było już naprawić.
Potrząsnął głową, ujmując go za rękę i
zaciskając na niej mocno palce, którymi zaraz nerwowo pogładził wierzch jego
dłoni. Nie mógł wyzbyć się myśli, że jest taka delikatna, taka miękka i
kobieca, zupełnie jakby… zupełnie jakby Kouha…
Zacisnął usta, odwracając wzrok,
spoglądając w górę, na kwitnąca nad nimi wiśnię. Uśmiechnął się gorzko na myśl
o tym, że te niewinne kwiaty zawsze będą mu się kojarzyć z tym chłopakiem.
– Jak byliśmy dziećmi, przynosiłeś mi co
dzień gałązkę do pokoju – powiedział cicho, spoglądając znów na niego,
uśmiechając się lekko. – Wstawiałeś ją do wazonu, czekając, aż moje rany się
zagoją.
– Naprawdę? – Chłopak uśmiechnął się
szeroko, przechylając głowę. – Jednak umiem być dżentelmenem! – parsknął śmiechem,
w którym była ledwie wyczuwalna doza smutku.
Kouha nauczył się znosić to wszystko,
znosić nowe życie, nowe trudności. Zmierzył się też z tym, że nie pamiętał
niemal niczego ze swojego dzieciństwa, że Hakuryuu był jedną z licznych,
rozmazanych twarzy. Każdego dnia mierzył z obłędem, który czaił się gdzieś na
dnie jego umysłu, każdej nocy mierzył się z koszmarami, które nigdy nie chciały
go opuścić. Dopiero niedawno Hakuryuu
dowiedział się, co miało miejsce wtedy, gdy chłopak zniknął, jednak wspomnienie
wciąż budziło w nim dreszcze.
Wiele
lat nie mieli ze sobą większego kontaktu, Kouha rzadko kiedy opuszczał swe
pokoje. Jeśli już to tylko w asyście strażników. Nigdy do niego nie podchodził,
nigdy nic nie mówił. Czasem wymieniali tylko spojrzenia, jak za dziecka, jednak
o ile Hakuryuu pragnął z nim porozmawiać, czasami nawet za nim tęsknił, tak spojrzenia
Kouhy zawsze były pełne niezrozumienia i jakiegoś chłodnego zainteresowania,
jak gdyby absolutnie go nie poznawał. Kiedyś zapytał o to Judala, który jednak
wzruszył tylko ramionami, mówiąc że sam tego nie rozumie, ale fakt, rukh wokół
Kouhy zdają się być jakieś inne.
Sporo czasu minęło, nim znów zaczęli ze
sobą rozmawiać. Nie poruszali nigdy przeszłości, ucząc się siebie od nowa. Z
pewnym zmieszaniem musiał przyznać, że chłopak nie był już taki jak kiedyś. Choć
wiele spraw się nie zmieniło, to obce mu były koszmary, obcy był mu śmiech na
widok najdrobniejszego skaleczenia, obce było mu błędne spojrzenie, które
czasem przesuwało się po jego bliznach. Obcy był dotyk palców, które w takich
momentach badały je z fascynacją, obrysowując je samymi opuszkami, obce były
usta, które składały delikatne pocałunki wokół jego oka. Obce było spojrzenie,
jakie mu wtedy rzucał, takie głodne, pełne pragnienia, obce były dłonie
chwytające jego twarz w swoją.
Z drugiej strony jednak wiele spraw
pozostało takich samych. Gdy czytali wieczorami zwoje, gdy Hakuryuu śmiał się z
wyjątkowo głupich błędów, jakie popełniał Kouha, gdy uczyli się razem języka
toran. Gdy zasypiał w jego łóżku, czasem mocno do niego przyciśnięty, obejmując
go drobnymi ramionami. To było niesamowite, że mimo upływu czasu jego ciało
wciąż było takie delikatne i smukłe, wciąż niemal dziewczęce, że oczy
pozostawały duże i otoczone firanką rzęs, a głos był melodyjny. Hakuryuu często
prosił go, by ten śpiewał, co Kouha czynił z chęcią, nucąc mu najpiękniejsze, a
zarazem najsmutniejsze melodie, jakie ten kiedykolwiek słyszał. Był wtedy taki
piękny, gdy siadał na parapecie, rozchylając te różowe usta i po prostu
śpiewał, śpiewał tak, jakby chciał zawrzeć w tym wszystkie swoje uczucia, całą
tęsknotę, cały ból, całe pragnienie i niezrozumienie, całą potrzebę bliskości,
całą…
– Kocham cię.
Widział to zaskoczone spojrzenie, śpiew
się urwał, oczy wpatrywały się w niego z niekłamanym zdziwieniem. A potem Kouha
odwrócił wzrok, przygryzając wargę i wyglądał, jakby Hakuryuu sprawił mu ból.
Jakby chłopak cierpiał. Aż poderwał się na ten widok, chcąc przeprosić, chcąc
powiedzieć, że to przypadek, że tak wyszło, że on wcale nie, on nie… Ale Kouha
wtedy sam zsunął się z parapetu, potrząsając gwałtownie głową. Jego dłonie
drżały, gdy pospiesznie rozwiązywał szaty, oczy zaszły łzami, które zaraz
spłynęły po jego twarzy. Hakuryuu nigdy nie był tak przerażony jak wtedy, gdy
patrzył na te wszystkie tłumione dotychczas emocje, gdy widział, ile bólu
sprawia mu to wszystko, jak jego dłonie rozwiązują pospiesznie pas. Nagle
elementy układanki zaczęły się jakoś wiązać w całość, gdy zaczynało do niego
docierać, że Kouha, że on może…
Gdy szata z cichym szelestem opadła na
ziemię, patrzył na niego i patrzył, nie wiedząc, co powinien powiedzieć.
Przesuwał wzrokiem po jego drobnym, nagim ciele. Nie był jednak w stanie
zachwycać się smukłością ud, nie zwracał uwagi na łagodną krzywiznę bioder.
Patrzył na to, jak go okaleczono, patrzył na straszliwą bliznę znajdującą się w
miejscu, gdzie absolutnie nie powinno jej być, przecież Kouha, przecież on…
Podniósł na niego wzrok, nie wiedząc, co
powinien powiedzieć, jak zareagować. Chłopak przed nim łykał łzy, patrząc na
niego z takim bezbrzeżnym smutkiem, rezygnacją, z takim lękiem wypisanym w
oczach, że Hakuryuu w końcu podszedł do niego, obejmując go mocno, wręcz
zaborczo, zamykając w swoich ramionach.
– Kocham cię – powtórzył z naciskiem, z
jakąś rozpaczą, przyciskając mocno do siebie jego nagie ciało. – To nic nie
zmienia, Kouha, kocham cię, tylko ciebie, zawsze tylko ciebie…
Chłopak wczepił się w niego, chowając twarz
w jego ramieniu, zanosząc się szlochem tak głośnym, tak przejmującym, że nie
mógł się odsunąć, nie mógł przestać głaskać jego włosów, nie mógł przestać
całować go po skroniach i wilgotnych powiekach.
Wtedy całą noc rozmawiali. Chłopak sam nie
pamiętał zbyt wiele, ale opowiadał o tym, co się działo, gdy zniknął. O tym,
jak jego matka bez reszty postradała zmysły. Jak okaleczyła własne dziecko,
zbyt zdruzgotana faktem, że kiedyś może stać się mężczyzną, że kwieciste kimona
już nie będą do niego pasować, że błyszczące spinki we włosach stracą swój
sens. Kobieta ta całe życie marzyła o córce, los jednak pokarał ją niemożnością
zajścia w drugą ciążę. I wtedy właśnie zaczął się jej obłęd, jej obsesja na
punkcie posiadania dziewczynki, którą mogłaby czesać, ubierać w różowe szaty,
której szyłaby stroje i plotła wianki na głowę. Hakuryuu milczał, słuchając
historii opowiadanej cichym, monotonnym głosem, gdy Kouha zagłębiał się nawet w
najdrobniejsze szczegóły, gdy opowiadał, jak wyglądał nóż, którym bez litości wykastrowała
go własna matka, był nawet w stanie powiedzieć o każdej rysce na jego uchwycie.
Opowiadał o bólu, o szoku, o braku znieczulenia, o tym że niemal się wtedy
wykrwawił, o zakażeniu jakie się wdało, o infekcjach jakie go wtedy męczyły. O
tym, że lekarze z początku załamywali ręce, że jego dalsze życie pozostawało
niepewne, że brak profesjonalizmu spowodował na jego ciele straszliwe blizny. Mówił
o tym, że tak strasznie pragnął być jak inni mężczyźni, chciał być wojownikiem
noszącym ciężką zbroję, z mieczem przy boku, marzył o posturze swoich braci. A tak
już na zawsze pozostanie w ciele chłopca z melodyjnym, dźwięcznym głosem, który
wzrostem nie przewyższa nawet swych sióstr, któremu wciąż powtarzają, że byłby
piękną kobietą.
To, co przerażało Hakuryuu najbardziej,
był fakt że Kouha nigdy, przenigdy nie winił swej matki za to, co mu zrobiła. I
to była cecha, która niezwykle ich różniła, bo on swojej rodzicielce w życiu
nie mógł zapomnieć. A Kouha nawet teraz, po latach, gdy już przerażenie minęło,
gdy każdy dotyk przestał go brzydzić, chłopak przychodził do swojej matki z
kwiatami, kładąc je na jej stoliku, siadając przy niej i po prostu mówiąc. Nie
wiadomo nawet było, czy kobieta rozumie – Hakuryuu widział ją potem wiele razy,
gdy odwiedzał ją z Kouhą, a jej oczy zawsze wpatrzone były w sufit, usta zaś
poruszały się bezwiednie, jakby przeprowadzała właśnie rozmowę gdzieś w
zupełnie innym wymiarze.
– Naszło cię dzisiaj na wspomnienia,
prawda?
Spojrzał na leżącego obok Kouhę, który
wsparty na poduszkach czytał zwój rozłożony na kolanach. Mimo późnej pory ten
wciąż przeglądał rozmaite pisma, czytając o rzeczach ważniejszych i tych
bardziej błahych. Uśmiechał się delikatnie, tak pięknie jak tylko on potrafił,
otulony cienką, zwiewną szatą, w której często spędzał czas tuż przed snem.
– Zaśpiewaj mi coś – mruknął w
odpowiedzi, przysuwając się do niego i obejmując go w pasie, przytulając
policzek do jego klatki piersiowej. Chłopak tylko pogłaskał go pieszczotliwie
po głowie, gdy zaraz rozchylił usta i podjął kolejną smutną melodię. Jego
pieśni najczęściej nie miały słów, choć czasem zawierały krótkie frazy,
zazwyczaj były po prostu pięknymi tonami wyśpiewanymi na jedną sylabę. Hakuryuu
uwielbiał ich słuchać, uwielbiał tę melancholijne, acz smutne nuty.
Pogłaskał go po odsłoniętym udzie, na co
chłopak spojrzał na niego z tym łagodnym uśmiechem, nie przerywając pieśni. Ich
zbliżenia fizycznie nigdy nie były tym, co Hakuryuu mógłby osiągnąć z
kimkolwiek innym. Pewnych rzeczy nie dało się zastąpić i obaj byli tego
świadomi. Jednak nigdy nie zamieniłby go na nikogo innego, nigdy, przenigdy.
Zaakceptował fakt, że ciało Kouhy było jakie było, zresztą ten też nigdy nie
patrzył z obrzydzeniem na jego blizny po oparzeniach. To było swego rodzaju
szaleństwo, że odnaleźli się w tym świecie, że całe życie byli tak blisko
siebie, a jednocześnie nie do końca świadomi tego, że byli sobie przeznaczeni.
I właśnie dlatego Hakuryuu nienawidził
pożegnań. Nienawidził uczucia, które dusiło go za każdym razem, gdy spojrzał mu
w oczy. Bo przecież choć znaleźli się, choć rozumieli się bez słów, choć jeden
akceptował drugiego, wciąż było tyle rzeczy, które każdy z nich musiał zrobić.
Obowiązkiem Hakuryuu było pomszczenie swojego ojca i braci, była ochrona
cesarstwa, które powinno być pod jego rządami. Powinnością Kouhy zaś przecież
była ochrona swojego starszego brata, któremu pozostawał wierny, nieważne co by
mu stanęło na drodze. Czasami Hakuryuu nienawidził Kouena właśnie za to, że
przez to przywiązanie Kouha odmawiał pójścia wraz z nim, że nie chciał mu
pomóc, nie chciał połączyć z nim sił. Że wciąż patrzył na niego tym smutnym
wzrokiem i prosił, by Hakuryuu odpuścił, że to nie ma sensu.
I czasem nie rozumiał sam siebie, gdy
zmagał się ze swoimi wątpliwościami. Czy Kouha nie ma racji, czy może
rzeczywiście powinien odpuścić, wieść tu spokojne życie wraz z nim, nie
wikłając ten kraj w żadne wojny.
Śpiew ustał, chłopak zaś uśmiechnął się,
pochylając głowę, a ich usta odnalazły się w łagodnej pieszczocie.
Kiedyś będzie musiał się pożegnać.
Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz.
Nie zgadzam się, żebyś płonęła na stosie! Możesz sobie co najwyżej leżeć na stosie rupieci i mieć wyjebane. XD
OdpowiedzUsuń„Poczucie straty zawsze go przygnębiało, zawsze wzbudzało tęsknotę, niedosyt i pragnienie. Gorzej było tylko wtedy, gdy żegnał się z osobami dla niego bliskimi i bogom niech będą dzięki, że nie miał ich zbyt wielu.” – Nienawidzę pożegnań. Czuję jedność z Hakuryuu i to idealnie oddaje całą okropność pożegnań. Czytałam kiedyś taką książkę, której cytat właśnie dzisiaj mi się przypomniał i tak sobie o nim rozmyślałam, że dużo lepiej odejść pierwszemu, bo to po prostu mniej boli. I czasem tak płakam, gdy moje ulubione tragiczne postacie właśnie tak robią, odchodzą, bo wydaje im się, że tak będzie lepiej, że to będzie ich mniej boleć, zasłaniają się zemstą, misją, czymkolwiek, byleby ich nie bolało, byle sobie wmówić, że nie boli. ;//////;
Jeju, to takie fajne, że Kouha jest takim kociakiem, jego nic tylko pieścić, głaskać i tulać, on taki niewinny i słodki ;AAA; w każdym razie jeżeli zapomni się o tym, jak kocha krew. Bosz, w ogóle dostrzegam pewien niesamowity talent Haku do poskramiania szaleńców. Przecież Juju też jest przy nim takim kociakiem, co prawda często prycha i paca Hakuryuu pazurami po głowie, ale i tak robi się z niego takie tulaśne maleństwo, które mu ulega, ustępuje i mięknie przy nim, łagodnieje, pozostając dalej judalowym Judalem. *kiśnie* Jak ten Haku to robi? ;A;
I Haku tak… tak lodowato się wścieka. To mi się w nim podoba. Że on taki kamienny, taki opanowany, cesarski, no wiesz, nie widać po nim nic, ale w środku mu się gotuje i ci, dla których Haku jest ważny umieją to dostrzec.
I cały ten… ten obrazek, który przedstawiłaś, jest taki piękny i cudowny. Taki… ujmujący, mogłabym zamknąć oczy i to widzieć. Ale ja nawet nie muszę zamykać oczu, wystarczy, że czytam i widzę ich, jak siedzą w ogrodach, pod kwitnącą wiśnią, jak sypią się jej płatki, jak jest słonecznie, czuję jak pachnie, jak oni siedzą sobie na tej trawie, jak śpiewają ptaki i to jest taki piękny, taki delikatny, taki… taki kruchy obrazek, taki idealistyczny, albo nie, taki niemal utopijny, miły, kochany i to wszystko razem z nimi jest takie piękne i kochane, jakby nic się nie liczyło, takich ich beztroski mały światek. Tylko Haku się czasem zachmurzy, jak niebo, ale Kouha zaraz przegania te chmury, te troski i zmartwienia. Naprawdę piękny plastyczny obrazek. <3
„I te duże, wpatrzone w niego oczy, gdy mijały go czasem na korytarzu, pełne dziecięcej ciekawości i ekscytacji. Sam zawsze chował się wtedy za spódnicą swej matki, wyglądając zza niej nieśmiało, zbyt podenerwowany by zareagować jakkolwiek inaczej.” - Normalnie oni jako dzieci są tacy cudowni i feelsowi, że ja kisnę i umieram, kocham motywy w dzieci, to takie słodziachneeee ;AAAAAA; I Haku, Hakuś taki słodziutki i nieśmiały, on był takim uroczym, słodziutkim brzdącem, że moje instynkty macierzyńskie krzyczą i go chcą, kurwa, tess, miejmy takiego *krzyczy*
„Nawet będąc dzieckiem rozumiał spojrzenia pełne niechęci i złości rzucane w kierunku Kouhy, który w takich chwilach zdawał się być więcej niż przestraszony. Rozumiał, że cokolwiek się działo, powodowało to że tamten nie pasował do nich, w jakiś sposób był naznaczony” - *nie lubi jak ktoś krzywdzi dzieci zwłaszcza jak są takie słodkie i wystraszone i płacze jak głupia* I Kouha pasuj, pasuj do Haku, Haku jest małym dzieciaczkiem, ale już cię lovcia, on się tobą zaopiekuje ;////////;
Jako dzieci nigdy nie wymienili między sobą niczego więcej, jak tylko te spojrzenia. Czasami tęskne, gdy Hakuryuu szukał rówieśnika do zabawy, czasami po prostu pełne zainteresowania. A czasami pełne smutku, gdy tamten odwracał twarz, chowając ją za rozłożystym wachlarzem. Wtedy jeszcze nie wiedział, że poznaczona była licznymi sińcami i zadrapaniami. A może wiedział tylko nie rozumiał? Nawet tego nie pamiętał.” - Po pierwsze oni są tacy słodcy i feelsowi no ja nie mogę *płacze i krzyczy* Napiszmy kiedyś coś w dzieci, jakąś taką serię miniaturek, to jest takie fajneee! ;////////; A po drugie Kouha, biedactwo, kto cię tak krzywdziiiiiiiii ;AAA; *nie wie czy ta wizja daje jej feelsy czy rozdziera serduszko*
UsuńAaaaaaaaaa, Kouha go odwiedzał, to jest takie urocze i jak przynosił tę gałązkę i jak się uśmiechał *no kiśnie* i Haku nawet jako młodszy pasuje na starszego brata, on nawet jest mądrzejszy od Judala *płacze* I tak sobie myślę, że Haku potrzebuje się kimś opiekować, że on jest tym typem, który chce, musi być silniejszy nie dal samej świadomości siły, nie dla samej… władzy, ale po prostu dlatego, że musi chronić, musi ratować, musi osłaniać swoim ciałem wszystko to, co jest mu drogie, że on przyjmie wszystko. Przypomniała mi się teraz scena z Shaman King, jak Ren miał walczyć ze swoimi kuzynami, bo uważali go za niegodnego głowy rodu, a on wbił miecz w ziemię, rozłożył ręce i że mają atakować, że on przyjmie wszystko, wszystkie ataki od rodziny, że mogą się na nim wyżyć, a on to wytrzyma, zniesie, bo rodzina jest dla niego najważniejsza. I Haku też tak ma, ma te instynkty chronienia, dlatego tak nienawidzi tych, którzy zniszczyli jego rodzinę.
„Gdyby wtedy wiedział. Gdyby był wtedy silniejszy, gdyby potrafił już kogoś ochronić. Gdyby zamiast upajać się słowami Kouhy, po prostu rozpoczął katorżniczy trening, nie bacząc na swój młody wiek. Gdyby tylko.” - tu jest dokładnie to, co pisałam wyżej.
*widzi jak Kouha wrócił po tym, gdy zniknął nagle, jak siedzi na tej ławeczce, kiwa się z tym błędnym wzrokiem i ma takie feelsy, że zaraz skona i jej nie będzie* I ten biedny Haku, który tak chciał z nim pogadać, taki ufny, bo jego Kouha wrócił, a tu takie coś *płacze*
„Potrząsnął głową, ujmując go za rękę i zaciskając na niej mocno palce, którymi zaraz nerwowo pogładził wierzch jego dłoni.” – nie wiem, co jest w tym zdaniu, co ono w sobie ma, ale aż mi łzy stanęły w oczach, tak mnie złapało za gardło.
Kouha nauczył się znosić to wszystko, znosić nowe życie, nowe trudności. Zmierzył się też z tym, że nie pamiętał niemal niczego ze swojego dzieciństwa, że Hakuryuu był jedną z licznych, rozmazanych twarzy. Każdego dnia mierzył z obłędem, który czaił się gdzieś na dnie jego umysłu, każdej nocy mierzył się z koszmarami, które nigdy nie chciały go opuścić. Dopiero niedawno Hakuryuu dowiedział się, co miało miejsce wtedy, gdy chłopak zniknął, jednak wspomnienie wciąż budziło w nim dreszcze. – To jest takie… takie okropne, że Haku jest tylko jednym z wielu, że Kouha go nie pamięta, tych wszystkich chwil, tych wszystkich gestów, to musi być rozdzierające dla Haku, ale jednak są razem ;//////; I Kouha, ty misiu, ja już nie wiem, czy chcę go tulać, czy feelsuję nad nim ;AAA;
UsuńChoć wiele spraw się nie zmieniło, to obce mu były koszmary, obcy był mu śmiech na widok najdrobniejszego skaleczenia, obce było mu błędne spojrzenie, które czasem przesuwało się po jego bliznach. Obcy był dotyk palców, które w takich momentach badały je z fascynacją, obrysowując je samymi opuszkami, obce były usta, które składały delikatne pocałunki wokół jego oka. Obce było spojrzenie, jakie mu wtedy rzucał, takie głodne, pełne pragnienia, obce były dłonie chwytające jego twarz w swoją. - Rany… Aż nie wiem, co mam powiedzieć, bo to jest cała… cała esencja tego wszystkiego, tej całej zmiany Kouhy, tego, że on jest taki sam, a jednak inny, że Haku musi się w tym odnaleźć, że Kouha ma takie blizny, rany, taki jest pokaleczony w środku, że ktoś mu to zrobił, że aż takie rzeczy go fascynują, że takie ma reakcje. Ale Kouha jest dla niego ważny i chociaż to wszystko jest dla Haku nowe, dezorientujące, dziwne, niezrozumiałe, ale jest przy nim ;//////;
Hakuryuu często prosił go, by ten śpiewał, co Kouha czynił z chęcią, nucąc mu najpiękniejsze, a zarazem najsmutniejsze melodie, jakie ten kiedykolwiek słyszał. Był wtedy taki piękny, gdy siadał na parapecie, rozchylając te różowe usta i po prostu śpiewał, śpiewał tak, jakby chciał zawrzeć w tym wszystkie swoje uczucia, całą tęsknotę, cały ból, całe pragnienie i niezrozumienie, całą potrzebę bliskości, całą… - Nie wiem, czy to wypływ czytania ostatnio Red Hills, ale właśnie w tym momencie Kouha skojarzył mi się z feniksem, śpiewającym feniksem, pięknym, wolnym, ale zasnutym melancholijnym smutkiem. I to jest takie piękne i tragiczne zarazem. No i ta piosenka ze Skyrim… *aż zaniemówiła*
Ja czułam, wiedziałam, że gdy zaczął ściągać szaty, że to będzie właśnie to. Że ktoś go skaleczył, że Kouha nie może… Jeszcze sobie tak mówiłam nienienienie, że to będą blizny, to będą tylko okropne, paskudne blizny. Ale nie były i to jest takie dobre, a zaraz tak mi łamie serce, że najchętniej bym płaknęła. I to jest takie… takie okropne, że mu to zrobiono, że jego własna matka to zrobiła, to takie okrutne, bestialskie i jestem taka rozdarta, bo cierpię z tego powodu, na samą myśl, że można coś takiego zrobić, a zarazem, pod względem dramatyzmu postaci to jest piękne, idealne. Szalenie podoba mi się to, że szaleństwo Kouhy jest takie… uczłowieczone. Że to nie tylko pusta fascynacja krwią, że to nie tylko po prostu jego feelsy, to też jest dobre, ale jego szaleństwo, sposób w jaki je przedstawiłaś jest po prostu chwytające, o niebo bardziej dramatyczne i poruszające, takie namacalne. I to, że Kouha wszystko pamięta, że to odbyło się taki okropny, paskudny sposób, że to po prostu musiało zdruzgotać człowieka jakim był, dziecko, jakim był, że to nie tylko skaleczenia ciała, które bolą, które sprawiają tragiczny, nie do opisania ból, ale rany w psychice, trauma i obie rzeczy tak się splatają i… i jest po prostu Kouha. To jest tragiczne, że pozostanie uwięziony w tym chłopięcym ciele, że ktoś mu to wszystko odebrał, przemocą. I to, że on jest nadal taki… taki, hm, nie nienawidzi matki, że jest taki pusty, tak to widzę, że on staje się jak tata laleczka, piękna, delikatna, uśmiechająca się, słodka i niewinna w swoim wyglądzie, ale putta w środku. Nawet nie pusta, z pochlastanym, zalanym krwią wnętrzem.
UsuńI ten Hakuryuu, dla którego nie ma to żandego znaczenia, który go akceptuje, który też ma blizny, też jest poraniony i to takie… piękne i cudowne, że w tym wszystkim się znaleźli, że w tym całym otaczającym ich brudzie, krzywdzie, krwi i bólu mają ten swój ogród, te swoje wiśnie, swój dotyk i swoją bliskość i że tak jest dobrze. Nawet jeżeli Haku będzie musiał odejść… To jest tym bardziej rozdzierające, bo jest ta świadomość, że ten piękny, słodki i kochany obrazek będzie się musiał skończyć, zniknąć, że ta ich zamknięta tylko dla nich idylla…. Już jej nie będzie.
Ale na szczęście dopiero kiedyś.
To był piękny fick, myślałam, że planujesz coś takie bardziej, hm, brudnego, krwawego, szalonego, jak to zwykle Kouha, jak nasi zdeprawowani, ale to, co napisałaś, jest po prostu piękne i tragiczne zarazem. Mnie ujęłaś. <3
A więc! Właśnie odkryłam nowy ship życia, HakuHa forever i wgl ;-;
OdpowiedzUsuńTak strasznie mi się podobało (chociaż podobno coś się nie może strasznie podobać, bo to nielogiczne czy coś...) oddanie delikatnej i kruchej relacji Hakuryuu i Kouhy. Po Zdeprawowanych aż mi było na początku trochę ciężko ogarnąć ten jego spokój i słodkość, ale przecież fluff zawsze zwycięża, więc no. Hibari dała mi cynka, żeby czytać, gdy leżałam jeszcze w łóżku, więc po przeczytaniu turlałam się po pościeli, jednocześnie mu współczując i chcąc się przyłączyć do Haku w morderczych zapędach na jego matkę. Ale Kouha z wiankiem na głowie po prostu mnie rozpuścił i jak w tej głupiej piosence, czułam się jak mokry chomik na patelni ;-;
Najbardziej chyba urzekło mnie wyznanie Hakuryuu i to, jak Kouha się przed nim rozebrał a Haku to w ogóle nie przeszkadzało... To było takie kojące, znaczyło, że prawdziwa miłość jednak istnieje, nie opierając się tylko na wyglądzie i tu sprawdził się jeden z moich ulubionych tekstów, że "kocha się nie dla zalet, ale mimo wad".
I chociaż może te ulotne chwile opadną jak płatki z gałązki wiśni, to jestem pewna, że miłość nadal zostanie, bo przecież to nie może się tak po prostu przerwać.
Zazdro mocno, tulam też <3
Nucący Kouha już zawsze będzie mi się kojarzył z tą melodią https://www.youtube.com/watch?v=zLaQARhmHP4. Boże, to był taki piękny shot. Hakuryuu, który jednocześnie usycha z tęsknoty i wrze z gniewu. To, co zrobiła matka Kouhy było chore. Tak okaleczyć własne dziecko tylko dlatego, że nie spełniało jej oczekiwań... Było boleśnie. Były łzy, samotność, ból. Tęsknota. Po całej agonii związanej z tym okaleczeniem zapomniał nawet własnego dzieciństwa... A jednocześnie nie mogą być razem. Pisząc od nowa zapisał wierność bratu, a dla kogoś z tak świeżymi wspomnieniami zmiana jest niemal niemożliwa. Hakuryuu może tylko szamotać się we wściekłości, zniewolony zarówno przez Arbę jak i przez to, co stało się jego ukochanemu. Mimo to, pięknie pokazałaś na końcu - ,,Kiedyś będzie musiał się pożegnać. Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz.'' Twój Hakuryuu nie jest tak żądny krwi. Owszem, wie o swojej rzekomej powinności, ale nie jest aż tak zdesperowany. Ma co stracić, więc działa rozważnie.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę piękny shot. Nie wiem, czy oddałam to swoim komentarzem, ale naprawdę mi się podobał. Takie angsty cudownie miażdżą serduszko T_T
Weny~