–
Biorę tydzień wolnego.
Alibaba
zakrztusił się fistaszkiem, którego planowo miał pogryźć, ale
który ostatecznie ominął zręcznie wszystkie jego siekacze, by
dostać się od razu do przełyku. Spojrzał załzawionymi oczami na
Kouena, zanosząc się kaszlem, nim w końcu był w stanie zaczerpnąć
głębszy oddech. Już sam fakt, że Kouen odzywał się sam z
siebie, że sam z siebie poruszał jakiś temat nie wdrażany
wcześniej przez Alibabę, był aż nadto zaskakujący. A że
chodziło o wzięcie tygodniowego urlopu od pracy, od tej
pracy, w której Kouen siedział godzinami, w której spędzał noce
z kubkiem kawy w ręku, dla której byłby w stanie zrobić wszystko,
nawet nie jeść, no bo przecież och, komu tak w ogóle potrzebne
jest jedzenie, można się bez niego obyć, a sen? sen jest dla
słabych – tego blondyn się nie spodziewał.
–
Jesteś chory? – zapytał w końcu
ostrożnie, bardzo ostrożnie, na wszelki wypadek odkładając
torebkę z fistaszkami na stolik, bojąc się, że mógłby zaraz
usłyszeć kolejne szokujące, a zarazem niepokojące wieści.
Kouen
spojrzał na niego, jakby był wyjątkowo tępym osobnikiem, z którym
dane było mu się zmierzyć. Nie żeby to była jakaś nowość,
zresztą Alibaba tak właśnie interpretował wyraz jego twarzy,
która tak jak zawsze nie wyrażała niczego. Czasami zastanawiał
się, skąd tak w ogóle miał pojęcie, o czym myślał ten drugi.
Choć
może właśnie dlatego byli razem?
–
Nie – Kouen nigdy nie był zbyt
wylewny, mimo to Alibaba czekał na ciąg dalszy wypowiedzi. Nie
zapowiadało się jednak na to, by myśl miała zostać dokończona,
więc chłopak machinalnie sięgnął znowu po paczkę z orzeszkami.
Bogu dzięki nie zdążył wsadzić żadnego do ust, bo Kouen
niespodziewanie ponownie podjął temat. – Zabieram cię na ferie.
–
Zabierasz mnie na co? - powtórzył,
będąc pewnym, że się przesłyszał. Nie, nie, nie, wykluczone.
Kouen jeszcze nigdy go nigdzie nie zabrał, a tym bardziej nie wziął
sobie nigdy wolnego w tymże celu. Może naprawdę był chory.
–
Na ferie. Do Paryża – Alibaba zbladł,
po czym zmarszczył czoło. Nie było dobrze. Być może Kouen miał
coś na sumieniu. Może wydarzyło się coś złego, może, och, aż
zimny pot oblał go na samą myśl, może Kouen był na coś
śmiertelnie chory, więc teraz robił wszystkie te rzeczy, o których
marzył, chcąc zdążyć spełnić swoje sny przed zbyt szybką
śmiercią. Widział kiedyś podobny film, a co, jeżeli Kouen też
go widział i próbował wcielić ten właśnie plan w swoje życie?
–
Ale będziesz żył? – zapytał tylko
słabo, fistaszki drżały w dłoni, gdy wahał się między
odłożeniem ich na stół a przyciśnięciem do piersi.
I
znowu otrzymał w odpowiedzi spojrzenie, które jasno pokazywało, że
Alibaba nie jest żadnym, absolutnie żadnym partnerem do
jakiejkolwiek rozmowy na poziomie wyższym niż Żuławy Wiślane.
–
Będę. A teraz zacznij się pakować.
–
Lecimy samolotem? – chłopak od razu
się ożywił, podnosząc się z kanapy i patrząc na niego z
entuzjazmem. Skoro Kouen mówił, że nie był chory, to pewnie miał
rację, nie było co się stresować. A Alibaba jeszcze nigdy nie
leciał samolotem!
–
Nie. Ty się pakuj, a ja odśnieżę
Marysię. Daję ci piętnaście minut.
Marysia
była ukochanym autem Kouena, bytem nieożywionym, lecz stojącym w
hierarchii wyżej niż Alibaba. Tak przynajmniej twierdził blondyn,
bo jego partner nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, ale
wystarczyło spojrzeć, jak traktuje swój samochód, by móc wysunąć
odpowiednie wnioski. I tak był w szoku, że Kouen pozwalał Judalowi
odśnieżać swoje auto, swój najcenniejszy skarb – a może po
prostu było mu aż tak szkoda tamtego? Płacił mu za odśnieżanie
dwa razy więcej, niż płaciłby normalnie i doigrał się, bo teraz
Judal spędzał swoje ferie w Zakopanem, a odśnieżanie Marysi
przypadło jemu.
Alibaba
nie miał większych problemów ze spakowaniem się, nawet jeżeli
tak właściwie nie był u siebie. Miał u Kouena wystarczająco dużo
ubrań, kosmetyków i całej reszty, by nie przejmować się powrotem
do swojego mieszkania. Zresztą to był jeden z powodów, dla którego
zwrócił na mężczyznę uwagę – miał pieniądze, miał klasę.
I nawet jeżeli momentami było mu głupio, że takie czynniki
zaważyły na jego zainteresowaniu, to pozwalał im odpłynąć w
niepamięć z czasem, jak poznawał go bliżej i jak zaczęli się
spotykać. A zaczęli się spotykać najzupełniej zwyczajnie, Kouen
często przyjeżdżał po niego... tak, Marysią, czekając pod
technikum, w którym miał zajęcia. Czasami tylko zajeżdżali po
drodze po coś do jedzenia, bo tak, Alibaba był wielkim fanem
śmieciowego żarcia z McDonalda, zazwyczaj jednak kończyli u niego,
w jego ciasnym mieszkaniu – było ono nieporównywalne do
apartamentu rodziny Ren, ale przynajmniej nikt nie pałętał się
pod nogami, a Kouha nie próbował go namówić do następnego
wspólnego biznesu. Choć ostatnio i tak większość czasu spędzał
u Kouena ze względu na mrozy – jego okna wciąż domagały się
uszczelnienia.
Tak
w gruncie rzeczy, to nawet jak byli sami, nigdy do niczego nie
doszło, zdał sobie nagle sprawę z pewnym zażenowaniem, gdy
pakował kosmetyki w łazience. To prawda, spali koło siebie, czasem
obejmowali się lub wymieniali pocałunki, ale to wszystko. Spojrzał
na siebie w lustrze – coś było z nim nie tak? Czegoś mu
brakowało? Nie był dla Kouena atrakcyjny?
Choć
musiał przyznać, że samo myślenie o tym wprawiało go w
zakłopotanie. Nigdy nie zastanawiał się, jak będzie wyglądać
jego stosunek z Kouenem, a tym bardziej nie rozmawiał z nim o tym
nigdy. Może za tym wyjazdem kryło się coś więcej? Może
oczekiwał, że podczas pobytu w Paryżu będą mieli okazję,
delikatnie mówiąc, skonsumować swój związek?
Alibaba
skłamałby, mówiąc, że ta myśl go nie zaniepokoiła. Nigdy z
nikim nie był, nie radził sobie za dobrze w tego typu sprawach. Jak
nie powiedzieć, że nie radził sobie w ogóle, bo to zawsze Kouen
przejmował inicjatywę.
Spojrzał
ponownie w lustro i wziął głęboki oddech, po czym obmył twarz
zimną wodą. Cokolwiek ma nadejść, musi być silny.
A
jeśli Kouen ma dużego? To może być problem, przecież...
Potrząsnął
głową, czerwony na twarzy od samej tylko myśli. Nie, nie,
absolutnie nie powinien się nad tym teraz zastanawiać. Teraz
właśnie powinien szukać swojej szczoteczki do zębów i pakować
ją do kosmetyczki, a nie zastanawiać się nad rozmiarami dolnych
partii najstarszego z Renów. Na to jeszcze przyjdzie czas, był tego
pewien, odkrył z pewnym strachem, gdy rozglądał się za
mydelniczką.
Jedno
było pewne: seksy, nie seksy, musiał wyglądać dobrze na tym
wyjeździe.
–
Aladdin? – szeptał chwilę później
do telefonu, zerkając nerwowo na zamknięte drzwi od sypialni.
Usiadł na łóżku, przygryzając paznokieć. – Potrzebuję rady.
Jak działają gejowskie seksy?
Kaszel
po drugiej stronie słuchawki utwierdził go w przekonaniu, że nie
był to temat rozmowy, którego Aladdin się spodziewał.
Przeciągająca się cisza również.
–
Dlaczego mnie o to pytasz? – usłyszał
w końcu słaby głos. Parsknął zniecierpliwiony, zerkając przez
okno; dobrze, Kouen nadal odśnieżał Marysię.
–
Przecież ty i Judal... no wiesz... –
przełknął ślinę, nie wiedząc, jak się wyrazić, by nie obrazić
przyjaciela. – Wy już... no... na pewno... stuk-puk...
–
Alibaba – Aladdin przerwał mu
zdecydowanie, więc blondyn umilkł, słuchając, co ten ma do
powiedzenia. Miał nadzieję otrzymać jakąś rzetelną radę, która
pomoże mu sprostać wymaganiom Kouena. - Nie mam pojęcia, o czym
mówisz, ale nie, nie wiem nic o gejowskich seksach.
–
Jeszcze jedno pytanie – Alibaba chwycił
się tego jak tonący brzytwy. Jeżeli Aladdin mu nie pomoże, to już
nikt. – Czy... Czy Judal ma duże...
–
Dość! – usłyszał nieco wyższy niż
zazwyczaj ton przyjaciela. – Wołają mnie na obiad, muszę
kończyć. Na razie! – nim Alibaba zdążył cokolwiek powiedzieć,
usłyszał tylko dźwięk zerwanego połączenia. Ze zrezygnowaniem
wcisnął czerwoną słuchawkę, pocierając czoło. Skąd ma
wiedzieć, jak zaspokoić swojego faceta, skoro nawet jego najlepszy
przyjaciel zostawił go na lodzie?
Ta
myśl nie dała mu spokoju nawet dwie godziny później, kiedy Kouen
w końcu usprawnił Marysię, a Alibaba skończył się pakować,
ponadto naszykował kanapek na drogę. Nie minęli nawet tablicy
wyjazdowej miasta, a już żuł pierwszą kanapkę z szynką i serem,
spoglądając za okno na tylnym siedzeniu auta. Wiedział, że
zajadanie stresu jest dość żałosne, ale nie potrafił inaczej,
zwłaszcza gdy miał świadomość, że mężczyzna obserwuje go w
przednim lusterku. Usilnie unikał jego spojrzenia, bo był pewien,
że nie obeszłoby się bez jąkania i rumieńców, a tym bardziej
bez wychylania się do przodu i ukradkowego spoglądania w stronę
spodni.
–
Ej – Alibaba aż się wzdrygnął,
jeszcze intensywniej kontemplując krajobraz za oknem. – W takim
tempie zjesz wszystko, nim miniemy granicę niemiecką.
Spojrzał
z nieszczęsną miną na papierek po czwartej kanapce, tym razem z
twarożkiem i szczypiorkiem. Narobił ich pełno, bo zależało mu,
żeby nic się w lodówce nie zmarnowało podczas ich tygodniowego
wyjazdu, jednak Kouen miał rację, nie może tyle jeść. W takim
tempie naprawdę im nic nie zostanie.
I
przypuszczenia Kouena się sprawdziły, gdy zrobili sobie dwugodzinny
postój w Berlinie. Alibaba był tutaj tylko raz, w gimnazjum, gdy
Koło Miłośników Fizyki zorganizowało wyjazd do tutejszego
muzeum. I nie żeby jakoś szczególnie przepadał za fizyką, ale
wyjazd był udany.
Ale
teraz mógł być nawet bardziej udany, skoro miał możliwość
robienia o niebo lepszych zdjęć – te berlińskie, sprzed kilku
lat, były dość rozmazane, zresztą nie ubierał się wtedy tak
dobrze, jak teraz, a przecież to było istotne. Był pewien, że
Kouen nie da się namówić na żadne selfie, dlatego cierpliwie
czekał, aż mężczyzna oddali się od niego na moment, by trzasnąć
sobie szybkie zdjęcie z curry wurstem w ręku. Niemieckie wursty –
całe gimnazjum zastanawiali się z chłopakami, jak smakują i czemu
są takim fenomenem, oczywiście nikt nigdy nie powiedział
nauczycielce od fizyki, że to głównie one były przyczyną, że w
tak licznym gronie wybrali się do tego nieszczęsnego muzeum. Nie
były tak fantastyczne, jak myśleli, trochę je przecenili, ale
sentyment pozostał, dlatego dla pewności trzasnął jeszcze trzy
zdjęcia, w końcu chowając telefon, nim Kouen się zorientuje i
pousuwa je wszystkie.
Zdjęcia
jednak się uchowały, jednak tak jak przewidywał, mężczyzna nie
był wcale chętny do zrobienia sobie z nim fotki. Otworzył mu za to
przednie drzwi od auta, patrząc na niego wyczekująco, a Alibaba
przełknął ślinę; z tylnego siedzenia łatwiej było mu nie
okazywać zainteresowania, teraz mogło być to trudne.
Mimo
to wsiadł, rzucając sobie torbę pod nogi i zapiął pasy, zerkając
na lewo kątem oka. Kouen bez słowa odpalił auto i ruszyli w dalszą
drogę. Alibaba nawet się nie łudził, że dotrą do Paryża przed
zmierzchem, więc może powinni zatrzymać się gdzieś po drodze? To
był dobry pomysł, więc odwrócił się, by zawiadomić o tym
mężczyznę i zamarł, czując jego usta na swoich. Spojrzał na
niego ze zdumieniem, gdy poczuł tę dużą, wciąż jeszcze trochę
chłodną dłoń na swoim karku, zwłaszcza gdy ten przyciągnął go
bliżej. Poczuł delikatne ugryzienie na dolnej wardze i coś w nim
pękło; chwycił twarz Kouena w obie dłonie, całując go bez
pamięci, ignorując fakt, że byli pośrodku drogi, tyle że na
czerwonym świetle. Miał wrażenie, że minęły całe godziny, gdy
w końcu oderwał się od jego ust, patrząc na niego trochę
nieprzytomnie, przełykając ślinę.
Otworzył
usta, chcąc go zapytać o... właściwie, o co? Miał mętlik w
głowie, gdy patrzył na niego roziskrzonym wzrokiem, zaciskając
lekko palce na pojedynczych kosmykach jego włosów. Kouen jednak go
uprzedził, delikatnie, ale stanowczo cofając go na jego siedzenie
obok – Alibaba nawet nie zauważył, że praktycznie wisiał na
mężczyźnie – gdy z tyłu rozległo się głośne trąbienie.
Poczuł się nagle zażenowany sytuacją, więc szybko odwrócił
wzrok w stronę okna, gdy ruszyli w dalszą drogę.
Nigdy
nie całowali się tak, jak teraz. Nawet jeżeli byli ze sobą już
kilka tygodni, to wymieniali dość proste gesty, jakieś objęcia
czy pocałunki w policzek, czasem w usta, jednak były to ledwie
muśnięcia. Nigdy jeszcze nie czuł czegoś takiego jak teraz,
takiego podekscytowania, takiego żaru, że tym razem aż ciężko mu
było nie spoglądać na lewo. Dlaczego dopiero teraz, zadawał sobie
to pytanie przez następną godzinę, opierając czoło o szybę
auta, czerwieniąc się na samo wspomnienie ich pocałunku.
–
Chcesz coś zjeść? – Drgnął, czując
jego dłoń na udzie. Gest nie był lubieżny, ale mimo to i tak
przeszedł go dreszcz, gdy odwrócił się w jego stronę i podniósł
na niego wzrok.
Zbliżał
się późny wieczór, już trzy godziny minęły, odkąd wyjechali z
Berlina, zdążył więc zgłodnieć, to fakt. Kiwnął tylko głową,
znowu spoglądając na krajobraz za oknem. Czuł, że atmosfera jest
lekko napięta i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział, co powinien
z tym zrobić. I nawet jego ulubiony McWrap nie smakował tak dobrze
jak zawsze, ale może to dlatego, że byli za granicą, tutejsze
standardy na pewno były inne. W każdym razie był to pierwszy raz,
kiedy nie miał ochoty nawet na selfie w McDonaldzie.
–
Zostajemy gdzieś na noc czy chcesz
jechać dalej? – zapytał Kouen, opierając się łokciami na stole
i żując frytki z ketchupem. Przesunął nawet opakowanie z nimi w
stronę Alibaby, żeby mógł się poczęstować.
–
Jesteś po kilku godzinach jazdy,
powinieneś odpocząć – uznał cicho chłopak, chętnie
korzystając z nieswoich frytek, patrząc na niego nad stołem. –
Zatrzymajmy się gdzieś na noc.
Kouen
uniósł lekko brwi, a Alibaba natychmiast pożałował swoich słów.
Nie chciał brzmieć, jakby się o niego martwił. Nie chciał, by
Kouen myślał, że mu zależy. Kaszlnął z lekkim zażenowaniem,
odwracając wzrok, zaraz jednak patrząc na niego w szoku, gdy ten
wyciągnął rękę i złapał jego dłoń, splatając z nim palce
tuż koło solniczki. Rozejrzał się mało dyskretnie, lecz o tej
godzinie nie było tu zbyt wielu klientów, a ci którzy siedzieli,
nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. Przełknął więc tylko
ślinę, czując, jak robi mu się gorąco i spojrzał znowu na
swojego faceta.
–
L-ludzie patrzą – wyszeptał, jednak
sam delikatnie odwzajemnił uścisk palców, wgapiając się w blat
stołu. Frytki nagle przestały go interesować.
–
Niech patrzą.
Drgnął,
gdy Kouen zaczął głaskać kciukiem wierzch jego dłoni, by w końcu
przysunąć ją do ust, całując każdy opuszek z osobna. Alibaba
mógłby przysiąc, że sprawiało mu to perwersyjną radość, takie
zawstydzanie go, zwłaszcza że był doskonale świadomy, jak
czerwony był na twarzy.
–
Przestań! – syknął, znowu
rozglądając się dookoła, tym razem z większą dyskrecją.
Otrzymał w odpowiedzi złośliwy uśmiech, gdy mężczyzna po raz
ostatni ucałował wnętrze jego dłoni, w końcu kładąc je
swobodnie na blacie.
Nie
miał pojęcia, skąd mu się dzisiaj tak wzięło na dotykanie. Ale
w gruncie rzeczy, to był ich pierwszy wyjazd gdziekolwiek, pierwsze
wspólne spędzone wolne – dla Alibaby od szkoły, dla Kouena od
pracy. Może rzeczywiście powinien okazać więcej radości? A
także... więcej zaangażowania w ich związek? Parsknął z
zażenowaniem, zabierając pospiesznie rękę i chowając ją pod
stół, gdzie zaczął nerwowo wyłamywać sobie palce. Nie miał
wcześniej nikogo, Kouen był jego pierwszym facetem. Nie wiedział,
jak powinien się zachować, jak to jest mieć kogoś, bez przeszkód
rozmawiać z tą osobą, przytulać się, całować czy kochać.
Kouen nie był zbyt wylewny, rzadko też kiedy prowadził dłuższe
monologi, zazwyczaj pozwalając Alibabie wygadać się do woli. Nie
był też dotykalski, więc momentami czuł się tak, jak gdyby po
prostu miał starszego od siebie przyjaciela albo nawet... ojca?
Nie,
powinien porzucić tę myśl, myślenie o Kouenie jak o swoim ojcu
było ostatnim, czego potrzebował, jeżeli na poważnie chciał
rozważać ich związek. Mężczyzna chyba widział, że coś chorego
rodzi mu się w głowie, ale nie pytał, dopijając resztki
rozgazowanej pepsi.
Mimo
zmęczenia, gdy godzinę później zakwaterowali się w niewielkim,
ale czystym i schludnym hotelu, Alibaba przez dłuższy czas nie mógł
zasnąć. Kręcił się na swoim łóżku w sposób wręcz
niemożliwy, ostatecznie kładąc się na wznak. Nie to, że łóżko
było za twarde, bo było w sam raz, ale to chyba nadmiar emocji nie
pozwalał mu spać. Gdyby ktoś mu powiedział, że rano, po
śniadaniu, Kouen oznajmi mu, że ma się pakować, bo jadą do
Paryża, to chyba by go wyśmiał. A tu proszę, marzenia jednak
mogły się spełniać, uznał, przekręcając się na lewy bok.
Mężczyzna również nie spał, przeglądał mapę przy świetle
małej lampki znajdującej się na szafce nocnej, co jakiś czas
przerzucając stronę. Alibaba przyglądał mu się dłuższą
chwilę, w milczeniu spoglądając na jego dobrze zbudowaną sylwetkę
i rozsypane teraz wokół twarzy ciemne, rudawe włosy.
–
Hej – szepnął w końcu cicho; ciemne
oczy przestały kontemplować liczne ulice i budynki naniesione na
papier, za to spotkały jego wzrok. – Ja... dzięki, że mnie ze
sobą zabrałeś.
–
Jeszcze nie dojechaliśmy – Kouen
uniósł nieznacznie brwi, a chłopak parsknął zniecierpliwiony,
marszcząc lekko brwi.
–
Wiesz, o co mi chodzi. W każdym razie...
cieszy mnie ten wyjazd – mruknął, obracając się do niego
plecami i zaciskając palce na kołdrze. Odpowiedziała mu cisza,
która irytowała go jeszcze bardziej niż ten głupi, pełen
politowania wzrok u Kouena. A przynajmniej próbował sobie wmówić,
że taki właśnie był wyraz jego twarzy, bo tak naprawdę był to
pierwszy raz, kiedy nie mógł nic wyczytać z jego miny.
Po
chwili usłyszał szelest kołdry i wzdrygnął się, czując jego
ciepłe ciało za sobą. Spróbował się odsunąć, ale jego silne
ręce objęły go w pasie, przyciągając bliżej siebie.
–
Co cię dzisiaj ugryzło? – syknął,
czerwieniąc się, gdy poczuł te gorące, choć nieco suche usta na
swojej szyi, a zaraz później na uchu; z trudem powstrzymał cichy
jęk, gdy mężczyzna przygryzł jego płatek.
–
Jak ci się nie podoba, to powiedz –
usłyszał w odpowiedzi, co jeszcze bardziej go zdenerwowało. Już
miał na końcu języka, że tak, że powinien się odsunąć,
powinien iść w cholerę i dać mu spać, ale nie zdobył się na
to. Zacisnął więc tylko powieki, nerwowym ruchem przykładając
rękę do ust, na co Kouen zareagował cichym śmiechem.
I
w momencie, kiedy już zaczynało robić się przyjemnie, kiedy czuł
na swojej skórze nie tylko dotyk jego warg, ale i języka i zębów,
a dłonie zaczęły wodzić powoli po jego brzuchu i klatce
piersiowej, Kouen po prostu przestał, całując go po raz ostatni w
ucho i kładąc się z zadowoleniem za jego plecami, mrucząc ciche
„Dobranoc”. Alibaba otworzył szeroko oczy, zerkając na niego
przez ramię z niedowierzaniem, by zaraz opaść na poduszki,
kompletnie zdezorientowany i sfrustrowany, a do tego podniecony.
Drań,
przeklinał go w myślach, przełykając ślinę i zaciskając uda,
starając się opanować. Pieprzony drań, doprowadzić go do
momentu, w której sam już zaczynał mieć ochotę, a potem tak po
prostu przestać.
Ledwie
pierwszy dzień ich wspólnego urlopu dobiegał końca, a Alibaba już
zaczął wypatrywać powrotu do domu.