Dość
stare, bo jeszcze z grudnia, pisane za czasów mojej pracy w Żabce.
Początkowo miało trafiać tylko na skrzynkę pocztową Kiri, ale
zdecydowałam się poszerzyć grono odbiorców. Za korektę, zachętę
do dalszego pisania i otuchę bardzo dziękuję Hibari, która
namówiła mnie, by to skończyć.
Dlatego
praca dedykowana tym dobrym dziołchom jak i również wszystkim
shipperkom SinJu – wszystkiego dobrego w Dniu Kobiet!
~~
Rozdział
I
Wszystkie
parówki są zimne
To
nie była praca marzeń i Judal nigdy, przenigdy by jej tak nie
nazwał. Nie była też jednak pracą z dolnych pięter piekieł –
przynajmniej na początku tak uważał. I choć w gruncie rzeczy
nigdy wcześniej nie miał styczności z urządzeniem, jakim jest
kasa fiskalna, to dość szybko opanował jej podstawy – o ile
klient nie chciał zapłacić za rachunek, bo wtedy musiał naprędce
zmyślić jakąś historię o tym, że na sklepie zajmuje się tym
kierownik i w tej chwili akurat go nie ma, będzie jutro, proszę
przyjść z samego rana.
Mimo
wszystko Judal jednak nie lubił ludzi. Dlatego istnym zbawieniem
stały się dla niego zmiany z Cassimem – jako że chłopak ciągle
palił, nie był dopuszczony do prac na magazynie, ponieważ co
chwila robił sobie przerwę na papierosa, a gdy dochodziła godzina
23, nic nie było skończone. Tak więc Krystyna, która była
szefową sklepu, kazała Judalowi chodzić na magazyn, który
bardziej przypominał ciasną klitkę czy pomieszczenie piwniczne,
gdzie musiał się uporać z kilkunastokilogramowymi zgrzewkami, z
braku miejsca układanymi jedna na drugą. Jednak zdecydowanie
bardziej wolał przerzucanie tych nieszczęsnych zgrzewek i układanie
towaru na półkach, niż spieranie się z durnymi klientami, którzy
nawet nie byli w stanie przeczytać ceny i nie rozumieli, że rabat
„Kup 5 za 4 zł” jest nabijany tylko wtedy, gdy rzeczywiście
kupi się pięć sztuk produktu.
Jednak
były takie momenty, kiedy musiał wspomóc Cassima za kasą –
niedaleko ich sklepu znajdował się wysoki biurowiec, a jako że w
pobliżu nie było żadnego innego spożywczego, ludzie licznie
schodzili się z przerwy właśnie do nich. Wtedy właśnie Judal
musiał przybierać na twarzy uśmiech, który bardziej przypominał
szczękościsk – niektórzy z tych ludzi jedli hot doga na każdej
przerwie, na dodatek jeszcze przed pracą i po pracy. Nie miał
pojęcia, jak można przeżyć na czymś takim na dłuższą metę i
się nie pochorować – jego samego brzuch bolał już na sam widok
ociekających tłuszczem kabanosów kręcących się koło kasy. Hot
dogi jednak miały wzięcie (ku jego zgrozie, te z kabanosem
najbardziej), w ciągu takiej przerwy mogli sprzedać cały zapas
ciepłych – zagrzanie tych świeżo wyjętych z lodówki zajmowało
jakieś czterdzieści minut. Tłumaczenie wtedy klientom, czemu nie
ma hot dogów, było czasem ponad jego siły – pojawiały się
wypowiedzi w stylu „A to nie możesz ich zagrzać w mikrofali?”
albo „To sprzedaj mi zimne”. Nie był w stanie zliczyć, ile już
razy musiał odmawiać takim głąbom, którzy często nie, nie mogli
pojąć tak prostej sprawy, jak wybór sosów. Ketchup, musztarda,
duński, tysiąca wysp – i tak poproszą amerykański, którego
nawet nie ma w sprzedaży.
–
Są hot dogi? – usłyszał kolejne
irytujące pytanie i aż zacisnął zęby, by się uspokoić. Nie
było, do kurwy nędzy. I wyboru w sosach też nie było. Był tylko
ketchup i musztarda. I nic więcej. Tylko to. Ale w tej chwili nie
mógł ich sprzedać, nie miały jeszcze odpowiedniej temperatury, a
wszystkie ciepłe dopiero co zeszły.
–
Nie ma. Wszystkie parówki są zimne –
wycedził najgrzeczniej, jak tylko potrafił i podniósł wzrok znad
pliku potwierdzeń zapłaty kartą, które właśnie spinał
zszywaczem.
To
była chwila. Dosłownie ułamek sekundy, gdy jego ciało przeszył
dreszcz. Spoglądał w złote oczy młodego mężczyzny stojącego
przed nim, który bardziej był zainteresowany swoją koleżanką
przyczepioną do jego ramienia, niż samym Judalem, mimo to chłopak
nie mógł oderwać od niego wzroku. Spojrzał na koszulkę opinającą
szeroką klatkę piersiową – w fioletową-białą kratkę, znak
rozpoznawczy pracowników Playa.
I
nie padły te debilne pytania, za ile będą hot dogi, czy nie może
ich podgrzać, czy nie może sprzedać zimnych. One nie padły, za to
padł przed nim batonik i puszka coli, a nieznajomy pomachał kartą
na znak, że chce zapłacić w ten sposób.
–
Z-zbliżeniowo czy na PIN? – Judal sam
nie rozumiał swojego o ton wyższego, niż normalnie, głosu oraz
tego, że gardło ścisnęło mu się do tego stopnia, że ciężko
mu się było nie jąkać. Przełknął ze zdenerwowaniem ślinę.
–
Zbliżeniowo – padła odpowiedź.
Odruchowo powiódł wzrokiem za kartą, nieznacznie tylko
przechylając głowę. Sinbad. Więc tak miał na imię. Był
wdzięczny losowi, że tamten płacił kartą, a nie gotówką, bo
tak przynajmniej mógł poznać jego imię bez wzbudzania podejrzeń.
I nie miał naprawdę sił ani chęci zastanawiać się, dlaczego tak
właściwie jest wdzięczny i czemu imię tamtego tak wiele dla niego
znaczy.
Spojrzał
na niego jeszcze raz i na tę krótką chwilę ich wzrok się
zetknął. Judal nie pamiętał chyba za dobrze, jak się oddycha, w
każdym razie nie sądził, by wtedy był zdolny do jakiegokolwiek
ruchu.
Sinbad
się uśmiechnął.
–
Mam nadzieję, że o 17 uszczęśliwisz
mnie ciepłymi parówkami – rzucił tylko na pożegnanie, zanim
obrócił się na pięcie i wyszedł ze sklepu, obejmując ramieniem
szczupłą dziewczynę wijącą się u jego boku.
Za
to Judalowi tak drżały ręce, że bez słowa zszedł z kasy i
uciekł z powrotem na magazyn, nie patrząc na to, że wciąż mógłby
obsłużyć kilka osób z kolejki. Wziął kilka głębokich wdechów,
przełknął ślinę i poszedł do ich aneksu kuchennego, by zaparzyć
sobie kawę, choć serce i tak waliło mu jak oszalałe. Być może
jednak kawa z mlekiem i ciastko załatwią sprawę.
Nie
załatwiły, aż prawie jęknął na głos, gdy spojrzał na swoje
odbicie w lustrze, tak beznadziejnie czerwone, z roziskrzonym
spojrzeniem. Ponownie postarał się uspokoić, aż w końcu
uśmiechnął się do siebie, jakby dopuszczając do siebie myśl,
która od paru minut wręcz boleśnie obijała mu się o ścianki
mózgu.
Może
to wcale nie było takie złe, zakochać się?
Ale
nie, było gorzej niż przypuszczał. Spoglądał co chwila na
zegarek w telefonie, rozrywając wręcz wściekłym ruchem kolejne
zgrzewki z wodą. Nie było szans, to był facet, sam był facetem, w
dodatku widział tę przyklejoną do niego laskę. W Playu było ich
pełno, każda smukła i atrakcyjna. A w dodatku co to za scena rodem
z taniego romansu wraz z miłością od pierwszego wejrzenia? Choć
nie był pewien, czy istnieją romanse aż tak tanie i tandetne, w
których kasjer zakochuje się w kliencie już przy pierwszym
spotkaniu i z niecierpliwością wyczekuje zagrzanych parówek.
Skłamałby
jednak, gdyby powiedział, że nie denerwował się, gdy krótsza
wskazówka zegara dochodziła do piątki. Przejrzał się wpierw w
lustrze, upewniając się, że warkocz jest dobrze spleciony i nie
wystają z niego żadne niesforne, pojedyncze kosmyczki, po czym na
miękkich nogach wszedł za kasę, zerkając raz po raz w stronę
drzwi.
Ale
Sinbad nie przyszedł. Ani o obiecanej siedemnastej, ani w ciągu
następnej godziny, ani w ogóle w przeciągu tego dnia. Ciężko mu
się było do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale Judal czuł
się po prostu rozczarowany. Wypchnął zdezorientowanego Cassima na
magazyn, tłumacząc się bólem kręgosłupa i niemożnością
dalszego dźwigania, po czym sam smętnie przysiadł za kasą. Poczuł
się jak idiota, że tak wyczekiwał tej chwili, w końcu na litość
boską, to był tylko hot dog. Codziennie robił ich kilkanaście,
czasem nawet kilkadziesiąt, czemu więc aż tak mu zależało, by
grzać parówkę dla tego konkretnego faceta? No i właśnie, faceta!
Judal sam nie mógł w to uwierzyć ani tym bardziej siebie
zrozumieć.
To
był pierwszy raz, kiedy pił w pracy – godzinę przed końcem
zmiany Cassim bez słowa podszedł do niego, wciskając mu w rękę
setkę wódki. Gdy spojrzał na niego pytająco, ten po prostu
wzruszył ramionami, samemu odkręcając swoją.
–
Wyglądasz jak zbity pies, zrób coś ze
sobą – powiedział krótko, a Judal postanowił wziąć sobie tę
radę do serca, gdy zdrowo pociągnął z malutkiej buteleczki. Co
tam, w końcu raz się żyje, a czego kamera nie uchwyci, to Krystyny
nie zaboli, uznał, gdy w o wiele lepszym nastroju kasował ostatnich
już tego dnia klientów.
Cassim
okazał się być niezłym kompanem do picia – Judal dawno się tak
dobrze i beztrosko nie bawił. Sam jednak nie był pewien, parę
kolejek później, który z nich pierwszy podsunął filozoficzne
rozmowy o życiu i śmierci – standardowa część pijackich
pogadanek.
–
Życie jest jak roztwór, mieszanina
kationów i anionów, plusy i minusy – prawił mądrze Judal jakieś
dwie godziny później, kiwając palcem na swojego kolegę z pracy. –
Zapamiętaj to sobie, gdzieś tam muszą być te plusy, te kationy!
–
A gdzie są te twoje kationy? – Cassim
czknął, patrząc na niego zmrużonymi oczami.
–
Bo to się tego, musi najpierw rozbić.
Zdysocjować – powiedział Judal poważnym tonem, znowu kiwając
palcem, jak gdyby mu groził. – I wtedy one tam są, rozumiesz. Te
kationy – Cassim nigdy w życiu nie byłby w stanie tego pojąć,
ale słuchał go uważnie, kiwając głową, jak gdyby była to
prawda najświętsza i właśnie objawiona. Mimo to Judal i tak
machnął na niego ręką i krótko go zbeształ. – Słuchaj mnie,
kurwa. I moje życie też. Musi się rozbić na jony. Najpierw muszę
się zeszmacić. I wtedy będą plusy. – Po tych słowach Judal
sięgnął dna kolejnego kieliszka z wódką, zadowolony z
rozwiązania, do jakiego doszedł i o którym był stuprocentowo
pewien, że pomoże mu z jego problemem miłosnym. – Tak jak matma
jest matką wszystkich nauk, tak chemia to matka... – urwał, jakby
szukając odpowiedniego słowa. – Matka... – podjął kolejną
próbę, a Cassim wpatrywał się w niego, spijając każde słowo z
jego ust jak wcześniej wódkę z kieliszka. – Chemia to moja,
kurwa, matka.
–
Moja była prostytutką – powiedział
Cassim z wyraźną zazdrością, po czym czknął i z zadowoleniem
opadł na stół. Judal nie wahał się zbytnio, również dał się
ponieść drewnianemu blatu.
Poranek
nie był dobry. Właściwie ciężko było mówić o poranku –
obudził się w południe i to tylko dlatego, że sąsiad za ścianą
zaczął szaleć z wiertarką. W sumie dobrze, przynajmniej nie
zaspał na popołudniową zmianę.
Nie
pamiętał zbyt wiele z poprzedniego wieczoru, a głowa pękała mu z
bólu. Mimo to udało mu się zwlec z łóżka i pójść do łazienki
pod prysznic. Nie wiedział, ile tak stał pod strumieniami ciepłej
wody, próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie, co się tak
właściwie wydarzyło. Pamięć urwała mu się jeszcze w pubie, a
potem... potem obudził się w swoim łóżku, więc chyba nie był
skończonym idiotą, który zasnąłby w rowie. Nawet jeśli w drodze
z pracy do domu żadnych rowów nie było.
Jednak
gdy spojrzał w lustro, sięgając po ręcznik, na chwilę odebrało
mu mowę. Wpatrywał się w swoje odbicie, mrugając kilkukrotnie, aż
w końcu drżącymi palcami dotknął skóry na swoim biodrze.
Przesunął po niej opuszkami, po chwili intensywnie potarł. Miejsce
było czerwone i lekko zapuchnięte, czego powodem był niewielki
tatuaż idący wzdłuż kości.
Wzór
saletry amonowej.
Ze
wszystkich możliwych wzorów na tym świecie wybrał akurat wzór
chemiczny saletry amonowej.
Bardzo
żałował, że nie ma numeru telefonu do Cassima, ale nie szkodzi,
zapyta go o to za dwie godziny. Wziął głęboki wdech i naciągnął
na siebie koszulkę, mimo wszystko obciągając ją niżej, by zakryć
dziwaczny tatuaż. Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek go zobaczy, to
będzie skończony, już na zawsze przylgnie do niego plakietka
zdziwaczałego chemika.
Ale
Cassim nie wiedział. Co więcej, nie wyglądał, jakby był w stanie
cokolwiek sobie przypomnieć, gdy drzemał z tyłu na zapleczu,
wtulony w wygodny fotel Krystyny, raz po raz wychodząc do łazienki
się wyrzygać. Sam Judal nie czuł się wiele lepiej, a zapach hot
dogów przyprawiał go o odruch wymiotny. Nie był w stanie nic
zjeść, podchodziła mu jedynie woda i papierosy. Chociaż nawet one
nie smakowały jak zawsze – czuł się trochę tak, jak gdyby palił
zatęchłe liście.
Wpatrywał
się ponuro w budynek obok, gdy siedział na schodach przed sklepem.
Gdyby nie papieros, to z pewnością by zasnął, bo nawet kawa
budziła wstręt. Znajdował więc odrobinę zrozumienia dla Cassima,
który przerwę na papierosa mógł sobie robić co piętnaście
minut, wymigując się tym samym od pracy na magazynie. Choć dzisiaj
cały jego pobyt na sklepie był jedną wielką przerwą.
–
Ciężki dzień? – usłyszał nad sobą
i aż kaszlnął, gdy zadławił się dymem.
To
nie powinno tak być. Judal nie powinien wyglądać jak wyjęty psu z
gardła, nie powinien mieć worów pod oczami, nie powinien siedzieć
w rozmemłanej koszulce zaplamionej sosami, nie powinien tak
paskudnie kaszleć i śmierdzieć przetrawionym alkoholem. Nie tak
sobie wyobrażał ponowne spotkanie z Sinbadem, zwłaszcza gdy
zlustrował przyczepioną do niego dziewczynę. Inną niż wczoraj,
co niemile go zaskoczyło.
–
Można tak powiedzieć – wydusił w
końcu, ponownie zaciągając się papierosem, by dodać sobie
odwagi. Tak jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
–
Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak
imprezuję. – Mężczyzna mrugnął do niego rozbawiony, stając na
najniższym stopniu do sklepu. – Możemy kiedyś napić razem,
większa gwarancja, że trafię do domu.
Tego
Judal nie był taki pewien, wiedział jednak, że gdyby miał okazję
wyjść z nim gdzieś i spić go, to na pewno by go nie puścił do
domu. A przynajmniej nie do swojego.
Kiedy
w następnych dniach obserwował dziewczyny przyklejone do ramienia
Sinbada, te wszystkie głupie laski mrugające do niego czy
chichoczące za jego plecami, trafiał go szlag. Był poirytowany,
ale jednocześnie ustanowił sobie cel – sprawi, że Sinbad będzie
jego. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale wiedział, że na
pewno.
Sytuacja
nadarzyła się jakieś dwa tygodnie później, na popołudniowej
zmianie – widział go, jak kupuje piwo ze znajomymi. Było już po
21, więc jeżeli on skończy robotę za dwie godziny, to może
jeszcze będzie szansa, że towarzystwo się nie rozejdzie. Zresztą
co tam towarzystwo – Judal potrzebował tylko jednej osoby,
potrzebował Sinbada, o czym niechętnie zaczął sobie uświadamiać
w ostatnich dniach. Nigdy mu na nikim nie zależało, nigdy nie miał
takiego problemu jak teraz. Była wprawdzie jedna dziewczyna, która
mu się podobała, ale na litość boską, to było w podstawówce.
Odległe czasy, kiedy był jeszcze głupi i naiwny, a do tego
nieświadomy swojej orientacji. A teraz... teraz było inaczej, był
tego pewien.
–
Pijecie dzisiaj? – zapytał niby od
niechcenia, kasując butelki. Fortuna śliwkowa, to pasowało do
Sinbada. Nawet jeśli tylko kolor był sugestywny, to i tak.
–
Wpadnij do nas po pracy – usłyszał w
odpowiedzi te słowa, które właśnie chciał usłyszeć. Uśmiechnął
się kącikiem ust, zadowolony ze swojego małego zwycięstwa. –
Pewnie będziemy w Agawie.
I
byli. A raczej był. Judal nie wyobrażał sobie bardziej dogodnej
sytuacji, kiedy reszta ludzi się zmyła, a Sinbad siedział sam przy
stole z kuflem piwa w ręku. To wydawało się niczym spełnienie
marzeń, niczym jakiś rajski sen. Ale musiał przyznać, że
zaskoczyło go to, że nawet kiedy jego kumple się zmyli, to
mężczyzna siedział sam i czekał na niego. Nie spodziewał się
tego, ale musiał przyznać, że serce zabiło mu mocniej na ten
widok.
Podszedł
do niego powoli i usiadł przy stole, nie spuszczając z niego
wzroku. Ten od razu na niego spojrzał i uśmiechnął się szeroko.
Nie był jeszcze kompletnie pijany, ale Judal określiłby jego stan
mianem „porządnie wstawiony”. Może dlatego też dobrym pomysłem
było zamówienie sobie piwa. Albo najlepiej od razu dwóch.
Musiał
przyznać, że Sinbad był radosnym towarzyszem. Z poczuciem humoru.
Zabawnym, ale jednocześnie trzymającym poziom – zaczął
rozumieć, z jakiego powodu te wszystkie dziewczyny tak do niego
lgnęły. Sam zresztą nie był lepszy, pomyślał z pewną zgryzotą,
sącząc piwo, gdy Sinbad opowiadał o swojej pracy. O ile z początku
czuł się nieco niezręcznie, tak teraz dużo łatwiej było im
rozmawiać – Judal opowiadał o swojej pracy, o studiach, o
mieszkaniu na stancji... Sam też chętnie słuchał opowieści
Sinbada. Początkowo myślał, że jest zwykłym pracownikiem call
center, dlatego też sporym zaskoczeniem okazał się dla niego fakt,
że pełni tam funkcję kierowniczą, a dzwoni po ludziach z czystej
przyjemności. Sam fakt, że praca w tym miejscu może okazać się
przyjemnością niezmiernie Judala zadziwiał, zwłaszcza że już
kiedyś raz pracował na telefonie i obiecał sobie, że nigdy
więcej.
Nim
się obejrzał, było już po drugiej, więc czas było się powoli
zbierać, chociaż wcale nie był do tego szczególnie chętny.
Sinbad też wydawał się zbyt zadowolony z ich spotkania, co
Judalowi schlebiało. Miał mu tyle do powiedzenia, bo tak na dobrą
sprawę, to nie wiedział o nim nic – ile miał lat, gdzie
mieszkał, co lubił w życiu robić, ani... ani czy miał już
kogoś. Właściwie ktoś taki jak on mógłby kogoś mieć, w końcu
cały czas otaczał się kobietami, na pewno z którąś z nich się
związał...
A
potem zadziwił sam siebie, po prostu łapiąc tamtego za przód
kurtki, przerywając mu wpół zdania, gdy odcisnął na jego wargach
mocny, choć nieco szorstki pocałunek. Nie trwał on długo, gdy
zaraz odsunął się jak oparzony, mrugając raz po raz. Sinbad
wydawał się być równie zszokowany – zakrył usta dłonią,
wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, by w końcu...
Roześmiać
się.
Judal
nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić, gdy nagle poczuł, jak
gorąco wpływa mu na policzki. Idiota, czuł się jak skończony
idiota. Co on sobie myślał, całując go tak nagle, tak przy
ludziach, pośrodku pubu! Sinbad po prostu go wyśmiał, śmiał mu
się teraz w twarz, sprawiając, że Judal miał ochotę po prostu
rzucić mu czymś w tę roześmianą gębę.
Bez
namysłu chwycił kufel z piwem, chlustając mu nim w twarz, by zaraz
zerwać się po kurtkę i wychodząc bez słowa z baru. Był
wściekły, wściekły i upokorzony, najgorsza możliwa mieszanka. I
w gruncie rzeczy nie wiedział, czy bardziej wściekły jest na
siebie, że go tak po prostu pocałował, czy też na Sinbada, że go
bezkarnie wyśmiał. O nie, nie, nie bezkarnie, już Judal dopilnuje,
by po następnym hot dogu tamten umierał w męczarniach. I nawet
jeżeli trafi za to do więzienia, to nic go to nie obchodziło –
naleje do podpiekanej bułki tyle płynu do mycia naczyń, ile będzie
trzeba, zrobi posypkę z kreta znajdującego się pod zlewem i
dopilnuje, by Sinbad już nigdy nie miał okazji choćby się
uśmiechnąć.
Tak,
to był dzień, kiedy zdecydowanie znienawidził Sinbada.