niedziela, 8 marca 2015

Do Żabki jeden skok; część 1 z ?; SinJu

Dość stare, bo jeszcze z grudnia, pisane za czasów mojej pracy w Żabce. Początkowo miało trafiać tylko na skrzynkę pocztową Kiri, ale zdecydowałam się poszerzyć grono odbiorców. Za korektę, zachętę do dalszego pisania i otuchę bardzo dziękuję Hibari, która namówiła mnie, by to skończyć.
Dlatego praca dedykowana tym dobrym dziołchom jak i również wszystkim shipperkom SinJu – wszystkiego dobrego w Dniu Kobiet!


~~


Rozdział I
Wszystkie parówki są zimne


To nie była praca marzeń i Judal nigdy, przenigdy by jej tak nie nazwał. Nie była też jednak pracą z dolnych pięter piekieł – przynajmniej na początku tak uważał. I choć w gruncie rzeczy nigdy wcześniej nie miał styczności z urządzeniem, jakim jest kasa fiskalna, to dość szybko opanował jej podstawy – o ile klient nie chciał zapłacić za rachunek, bo wtedy musiał naprędce zmyślić jakąś historię o tym, że na sklepie zajmuje się tym kierownik i w tej chwili akurat go nie ma, będzie jutro, proszę przyjść z samego rana.
Mimo wszystko Judal jednak nie lubił ludzi. Dlatego istnym zbawieniem stały się dla niego zmiany z Cassimem – jako że chłopak ciągle palił, nie był dopuszczony do prac na magazynie, ponieważ co chwila robił sobie przerwę na papierosa, a gdy dochodziła godzina 23, nic nie było skończone. Tak więc Krystyna, która była szefową sklepu, kazała Judalowi chodzić na magazyn, który bardziej przypominał ciasną klitkę czy pomieszczenie piwniczne, gdzie musiał się uporać z kilkunastokilogramowymi zgrzewkami, z braku miejsca układanymi jedna na drugą. Jednak zdecydowanie bardziej wolał przerzucanie tych nieszczęsnych zgrzewek i układanie towaru na półkach, niż spieranie się z durnymi klientami, którzy nawet nie byli w stanie przeczytać ceny i nie rozumieli, że rabat „Kup 5 za 4 zł” jest nabijany tylko wtedy, gdy rzeczywiście kupi się pięć sztuk produktu.
Jednak były takie momenty, kiedy musiał wspomóc Cassima za kasą – niedaleko ich sklepu znajdował się wysoki biurowiec, a jako że w pobliżu nie było żadnego innego spożywczego, ludzie licznie schodzili się z przerwy właśnie do nich. Wtedy właśnie Judal musiał przybierać na twarzy uśmiech, który bardziej przypominał szczękościsk – niektórzy z tych ludzi jedli hot doga na każdej przerwie, na dodatek jeszcze przed pracą i po pracy. Nie miał pojęcia, jak można przeżyć na czymś takim na dłuższą metę i się nie pochorować – jego samego brzuch bolał już na sam widok ociekających tłuszczem kabanosów kręcących się koło kasy. Hot dogi jednak miały wzięcie (ku jego zgrozie, te z kabanosem najbardziej), w ciągu takiej przerwy mogli sprzedać cały zapas ciepłych – zagrzanie tych świeżo wyjętych z lodówki zajmowało jakieś czterdzieści minut. Tłumaczenie wtedy klientom, czemu nie ma hot dogów, było czasem ponad jego siły – pojawiały się wypowiedzi w stylu „A to nie możesz ich zagrzać w mikrofali?” albo „To sprzedaj mi zimne”. Nie był w stanie zliczyć, ile już razy musiał odmawiać takim głąbom, którzy często nie, nie mogli pojąć tak prostej sprawy, jak wybór sosów. Ketchup, musztarda, duński, tysiąca wysp – i tak poproszą amerykański, którego nawet nie ma w sprzedaży.
Są hot dogi? – usłyszał kolejne irytujące pytanie i aż zacisnął zęby, by się uspokoić. Nie było, do kurwy nędzy. I wyboru w sosach też nie było. Był tylko ketchup i musztarda. I nic więcej. Tylko to. Ale w tej chwili nie mógł ich sprzedać, nie miały jeszcze odpowiedniej temperatury, a wszystkie ciepłe dopiero co zeszły.
Nie ma. Wszystkie parówki są zimne – wycedził najgrzeczniej, jak tylko potrafił i podniósł wzrok znad pliku potwierdzeń zapłaty kartą, które właśnie spinał zszywaczem.
To była chwila. Dosłownie ułamek sekundy, gdy jego ciało przeszył dreszcz. Spoglądał w złote oczy młodego mężczyzny stojącego przed nim, który bardziej był zainteresowany swoją koleżanką przyczepioną do jego ramienia, niż samym Judalem, mimo to chłopak nie mógł oderwać od niego wzroku. Spojrzał na koszulkę opinającą szeroką klatkę piersiową – w fioletową-białą kratkę, znak rozpoznawczy pracowników Playa.
I nie padły te debilne pytania, za ile będą hot dogi, czy nie może ich podgrzać, czy nie może sprzedać zimnych. One nie padły, za to padł przed nim batonik i puszka coli, a nieznajomy pomachał kartą na znak, że chce zapłacić w ten sposób.
Z-zbliżeniowo czy na PIN? – Judal sam nie rozumiał swojego o ton wyższego, niż normalnie, głosu oraz tego, że gardło ścisnęło mu się do tego stopnia, że ciężko mu się było nie jąkać. Przełknął ze zdenerwowaniem ślinę.
Zbliżeniowo – padła odpowiedź. Odruchowo powiódł wzrokiem za kartą, nieznacznie tylko przechylając głowę. Sinbad. Więc tak miał na imię. Był wdzięczny losowi, że tamten płacił kartą, a nie gotówką, bo tak przynajmniej mógł poznać jego imię bez wzbudzania podejrzeń. I nie miał naprawdę sił ani chęci zastanawiać się, dlaczego tak właściwie jest wdzięczny i czemu imię tamtego tak wiele dla niego znaczy.
Spojrzał na niego jeszcze raz i na tę krótką chwilę ich wzrok się zetknął. Judal nie pamiętał chyba za dobrze, jak się oddycha, w każdym razie nie sądził, by wtedy był zdolny do jakiegokolwiek ruchu.
Sinbad się uśmiechnął.
Mam nadzieję, że o 17 uszczęśliwisz mnie ciepłymi parówkami – rzucił tylko na pożegnanie, zanim obrócił się na pięcie i wyszedł ze sklepu, obejmując ramieniem szczupłą dziewczynę wijącą się u jego boku.
Za to Judalowi tak drżały ręce, że bez słowa zszedł z kasy i uciekł z powrotem na magazyn, nie patrząc na to, że wciąż mógłby obsłużyć kilka osób z kolejki. Wziął kilka głębokich wdechów, przełknął ślinę i poszedł do ich aneksu kuchennego, by zaparzyć sobie kawę, choć serce i tak waliło mu jak oszalałe. Być może jednak kawa z mlekiem i ciastko załatwią sprawę.
Nie załatwiły, aż prawie jęknął na głos, gdy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, tak beznadziejnie czerwone, z roziskrzonym spojrzeniem. Ponownie postarał się uspokoić, aż w końcu uśmiechnął się do siebie, jakby dopuszczając do siebie myśl, która od paru minut wręcz boleśnie obijała mu się o ścianki mózgu.
Może to wcale nie było takie złe, zakochać się?
Ale nie, było gorzej niż przypuszczał. Spoglądał co chwila na zegarek w telefonie, rozrywając wręcz wściekłym ruchem kolejne zgrzewki z wodą. Nie było szans, to był facet, sam był facetem, w dodatku widział tę przyklejoną do niego laskę. W Playu było ich pełno, każda smukła i atrakcyjna. A w dodatku co to za scena rodem z taniego romansu wraz z miłością od pierwszego wejrzenia? Choć nie był pewien, czy istnieją romanse aż tak tanie i tandetne, w których kasjer zakochuje się w kliencie już przy pierwszym spotkaniu i z niecierpliwością wyczekuje zagrzanych parówek.
Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że nie denerwował się, gdy krótsza wskazówka zegara dochodziła do piątki. Przejrzał się wpierw w lustrze, upewniając się, że warkocz jest dobrze spleciony i nie wystają z niego żadne niesforne, pojedyncze kosmyczki, po czym na miękkich nogach wszedł za kasę, zerkając raz po raz w stronę drzwi.
Ale Sinbad nie przyszedł. Ani o obiecanej siedemnastej, ani w ciągu następnej godziny, ani w ogóle w przeciągu tego dnia. Ciężko mu się było do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale Judal czuł się po prostu rozczarowany. Wypchnął zdezorientowanego Cassima na magazyn, tłumacząc się bólem kręgosłupa i niemożnością dalszego dźwigania, po czym sam smętnie przysiadł za kasą. Poczuł się jak idiota, że tak wyczekiwał tej chwili, w końcu na litość boską, to był tylko hot dog. Codziennie robił ich kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt, czemu więc aż tak mu zależało, by grzać parówkę dla tego konkretnego faceta? No i właśnie, faceta! Judal sam nie mógł w to uwierzyć ani tym bardziej siebie zrozumieć.
To był pierwszy raz, kiedy pił w pracy – godzinę przed końcem zmiany Cassim bez słowa podszedł do niego, wciskając mu w rękę setkę wódki. Gdy spojrzał na niego pytająco, ten po prostu wzruszył ramionami, samemu odkręcając swoją.
Wyglądasz jak zbity pies, zrób coś ze sobą – powiedział krótko, a Judal postanowił wziąć sobie tę radę do serca, gdy zdrowo pociągnął z malutkiej buteleczki. Co tam, w końcu raz się żyje, a czego kamera nie uchwyci, to Krystyny nie zaboli, uznał, gdy w o wiele lepszym nastroju kasował ostatnich już tego dnia klientów.
Cassim okazał się być niezłym kompanem do picia – Judal dawno się tak dobrze i beztrosko nie bawił. Sam jednak nie był pewien, parę kolejek później, który z nich pierwszy podsunął filozoficzne rozmowy o życiu i śmierci – standardowa część pijackich pogadanek.
Życie jest jak roztwór, mieszanina kationów i anionów, plusy i minusy – prawił mądrze Judal jakieś dwie godziny później, kiwając palcem na swojego kolegę z pracy. – Zapamiętaj to sobie, gdzieś tam muszą być te plusy, te kationy!
A gdzie są te twoje kationy? – Cassim czknął, patrząc na niego zmrużonymi oczami.
Bo to się tego, musi najpierw rozbić. Zdysocjować – powiedział Judal poważnym tonem, znowu kiwając palcem, jak gdyby mu groził. – I wtedy one tam są, rozumiesz. Te kationy – Cassim nigdy w życiu nie byłby w stanie tego pojąć, ale słuchał go uważnie, kiwając głową, jak gdyby była to prawda najświętsza i właśnie objawiona. Mimo to Judal i tak machnął na niego ręką i krótko go zbeształ. – Słuchaj mnie, kurwa. I moje życie też. Musi się rozbić na jony. Najpierw muszę się zeszmacić. I wtedy będą plusy. – Po tych słowach Judal sięgnął dna kolejnego kieliszka z wódką, zadowolony z rozwiązania, do jakiego doszedł i o którym był stuprocentowo pewien, że pomoże mu z jego problemem miłosnym. – Tak jak matma jest matką wszystkich nauk, tak chemia to matka... – urwał, jakby szukając odpowiedniego słowa. – Matka... – podjął kolejną próbę, a Cassim wpatrywał się w niego, spijając każde słowo z jego ust jak wcześniej wódkę z kieliszka. – Chemia to moja, kurwa, matka.
Moja była prostytutką – powiedział Cassim z wyraźną zazdrością, po czym czknął i z zadowoleniem opadł na stół. Judal nie wahał się zbytnio, również dał się ponieść drewnianemu blatu.


Poranek nie był dobry. Właściwie ciężko było mówić o poranku – obudził się w południe i to tylko dlatego, że sąsiad za ścianą zaczął szaleć z wiertarką. W sumie dobrze, przynajmniej nie zaspał na popołudniową zmianę.
Nie pamiętał zbyt wiele z poprzedniego wieczoru, a głowa pękała mu z bólu. Mimo to udało mu się zwlec z łóżka i pójść do łazienki pod prysznic. Nie wiedział, ile tak stał pod strumieniami ciepłej wody, próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie, co się tak właściwie wydarzyło. Pamięć urwała mu się jeszcze w pubie, a potem... potem obudził się w swoim łóżku, więc chyba nie był skończonym idiotą, który zasnąłby w rowie. Nawet jeśli w drodze z pracy do domu żadnych rowów nie było.
Jednak gdy spojrzał w lustro, sięgając po ręcznik, na chwilę odebrało mu mowę. Wpatrywał się w swoje odbicie, mrugając kilkukrotnie, aż w końcu drżącymi palcami dotknął skóry na swoim biodrze. Przesunął po niej opuszkami, po chwili intensywnie potarł. Miejsce było czerwone i lekko zapuchnięte, czego powodem był niewielki tatuaż idący wzdłuż kości.
Wzór saletry amonowej.
Ze wszystkich możliwych wzorów na tym świecie wybrał akurat wzór chemiczny saletry amonowej.
Bardzo żałował, że nie ma numeru telefonu do Cassima, ale nie szkodzi, zapyta go o to za dwie godziny. Wziął głęboki wdech i naciągnął na siebie koszulkę, mimo wszystko obciągając ją niżej, by zakryć dziwaczny tatuaż. Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek go zobaczy, to będzie skończony, już na zawsze przylgnie do niego plakietka zdziwaczałego chemika.
Ale Cassim nie wiedział. Co więcej, nie wyglądał, jakby był w stanie cokolwiek sobie przypomnieć, gdy drzemał z tyłu na zapleczu, wtulony w wygodny fotel Krystyny, raz po raz wychodząc do łazienki się wyrzygać. Sam Judal nie czuł się wiele lepiej, a zapach hot dogów przyprawiał go o odruch wymiotny. Nie był w stanie nic zjeść, podchodziła mu jedynie woda i papierosy. Chociaż nawet one nie smakowały jak zawsze – czuł się trochę tak, jak gdyby palił zatęchłe liście.
Wpatrywał się ponuro w budynek obok, gdy siedział na schodach przed sklepem. Gdyby nie papieros, to z pewnością by zasnął, bo nawet kawa budziła wstręt. Znajdował więc odrobinę zrozumienia dla Cassima, który przerwę na papierosa mógł sobie robić co piętnaście minut, wymigując się tym samym od pracy na magazynie. Choć dzisiaj cały jego pobyt na sklepie był jedną wielką przerwą.
Ciężki dzień? – usłyszał nad sobą i aż kaszlnął, gdy zadławił się dymem.
To nie powinno tak być. Judal nie powinien wyglądać jak wyjęty psu z gardła, nie powinien mieć worów pod oczami, nie powinien siedzieć w rozmemłanej koszulce zaplamionej sosami, nie powinien tak paskudnie kaszleć i śmierdzieć przetrawionym alkoholem. Nie tak sobie wyobrażał ponowne spotkanie z Sinbadem, zwłaszcza gdy zlustrował przyczepioną do niego dziewczynę. Inną niż wczoraj, co niemile go zaskoczyło.
Można tak powiedzieć – wydusił w końcu, ponownie zaciągając się papierosem, by dodać sobie odwagi. Tak jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak imprezuję. – Mężczyzna mrugnął do niego rozbawiony, stając na najniższym stopniu do sklepu. – Możemy kiedyś napić razem, większa gwarancja, że trafię do domu.
Tego Judal nie był taki pewien, wiedział jednak, że gdyby miał okazję wyjść z nim gdzieś i spić go, to na pewno by go nie puścił do domu. A przynajmniej nie do swojego.


Kiedy w następnych dniach obserwował dziewczyny przyklejone do ramienia Sinbada, te wszystkie głupie laski mrugające do niego czy chichoczące za jego plecami, trafiał go szlag. Był poirytowany, ale jednocześnie ustanowił sobie cel – sprawi, że Sinbad będzie jego. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale wiedział, że na pewno.
Sytuacja nadarzyła się jakieś dwa tygodnie później, na popołudniowej zmianie – widział go, jak kupuje piwo ze znajomymi. Było już po 21, więc jeżeli on skończy robotę za dwie godziny, to może jeszcze będzie szansa, że towarzystwo się nie rozejdzie. Zresztą co tam towarzystwo – Judal potrzebował tylko jednej osoby, potrzebował Sinbada, o czym niechętnie zaczął sobie uświadamiać w ostatnich dniach. Nigdy mu na nikim nie zależało, nigdy nie miał takiego problemu jak teraz. Była wprawdzie jedna dziewczyna, która mu się podobała, ale na litość boską, to było w podstawówce. Odległe czasy, kiedy był jeszcze głupi i naiwny, a do tego nieświadomy swojej orientacji. A teraz... teraz było inaczej, był tego pewien.
Pijecie dzisiaj? – zapytał niby od niechcenia, kasując butelki. Fortuna śliwkowa, to pasowało do Sinbada. Nawet jeśli tylko kolor był sugestywny, to i tak.
Wpadnij do nas po pracy – usłyszał w odpowiedzi te słowa, które właśnie chciał usłyszeć. Uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony ze swojego małego zwycięstwa. – Pewnie będziemy w Agawie.
I byli. A raczej był. Judal nie wyobrażał sobie bardziej dogodnej sytuacji, kiedy reszta ludzi się zmyła, a Sinbad siedział sam przy stole z kuflem piwa w ręku. To wydawało się niczym spełnienie marzeń, niczym jakiś rajski sen. Ale musiał przyznać, że zaskoczyło go to, że nawet kiedy jego kumple się zmyli, to mężczyzna siedział sam i czekał na niego. Nie spodziewał się tego, ale musiał przyznać, że serce zabiło mu mocniej na ten widok.
Podszedł do niego powoli i usiadł przy stole, nie spuszczając z niego wzroku. Ten od razu na niego spojrzał i uśmiechnął się szeroko. Nie był jeszcze kompletnie pijany, ale Judal określiłby jego stan mianem „porządnie wstawiony”. Może dlatego też dobrym pomysłem było zamówienie sobie piwa. Albo najlepiej od razu dwóch.
Musiał przyznać, że Sinbad był radosnym towarzyszem. Z poczuciem humoru. Zabawnym, ale jednocześnie trzymającym poziom – zaczął rozumieć, z jakiego powodu te wszystkie dziewczyny tak do niego lgnęły. Sam zresztą nie był lepszy, pomyślał z pewną zgryzotą, sącząc piwo, gdy Sinbad opowiadał o swojej pracy. O ile z początku czuł się nieco niezręcznie, tak teraz dużo łatwiej było im rozmawiać – Judal opowiadał o swojej pracy, o studiach, o mieszkaniu na stancji... Sam też chętnie słuchał opowieści Sinbada. Początkowo myślał, że jest zwykłym pracownikiem call center, dlatego też sporym zaskoczeniem okazał się dla niego fakt, że pełni tam funkcję kierowniczą, a dzwoni po ludziach z czystej przyjemności. Sam fakt, że praca w tym miejscu może okazać się przyjemnością niezmiernie Judala zadziwiał, zwłaszcza że już kiedyś raz pracował na telefonie i obiecał sobie, że nigdy więcej.
Nim się obejrzał, było już po drugiej, więc czas było się powoli zbierać, chociaż wcale nie był do tego szczególnie chętny. Sinbad też wydawał się zbyt zadowolony z ich spotkania, co Judalowi schlebiało. Miał mu tyle do powiedzenia, bo tak na dobrą sprawę, to nie wiedział o nim nic – ile miał lat, gdzie mieszkał, co lubił w życiu robić, ani... ani czy miał już kogoś. Właściwie ktoś taki jak on mógłby kogoś mieć, w końcu cały czas otaczał się kobietami, na pewno z którąś z nich się związał...
A potem zadziwił sam siebie, po prostu łapiąc tamtego za przód kurtki, przerywając mu wpół zdania, gdy odcisnął na jego wargach mocny, choć nieco szorstki pocałunek. Nie trwał on długo, gdy zaraz odsunął się jak oparzony, mrugając raz po raz. Sinbad wydawał się być równie zszokowany – zakrył usta dłonią, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, by w końcu...
Roześmiać się.
Judal nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić, gdy nagle poczuł, jak gorąco wpływa mu na policzki. Idiota, czuł się jak skończony idiota. Co on sobie myślał, całując go tak nagle, tak przy ludziach, pośrodku pubu! Sinbad po prostu go wyśmiał, śmiał mu się teraz w twarz, sprawiając, że Judal miał ochotę po prostu rzucić mu czymś w tę roześmianą gębę.
Bez namysłu chwycił kufel z piwem, chlustając mu nim w twarz, by zaraz zerwać się po kurtkę i wychodząc bez słowa z baru. Był wściekły, wściekły i upokorzony, najgorsza możliwa mieszanka. I w gruncie rzeczy nie wiedział, czy bardziej wściekły jest na siebie, że go tak po prostu pocałował, czy też na Sinbada, że go bezkarnie wyśmiał. O nie, nie, nie bezkarnie, już Judal dopilnuje, by po następnym hot dogu tamten umierał w męczarniach. I nawet jeżeli trafi za to do więzienia, to nic go to nie obchodziło – naleje do podpiekanej bułki tyle płynu do mycia naczyń, ile będzie trzeba, zrobi posypkę z kreta znajdującego się pod zlewem i dopilnuje, by Sinbad już nigdy nie miał okazji choćby się uśmiechnąć.
Tak, to był dzień, kiedy zdecydowanie znienawidził Sinbada. 

2 komentarze:

  1. To jest cudowne, naprawdę ;//////; Ten Judal jest taki wspaniały, jak go tak jebła ta miłość do Sina i Sin, który nie jest schematycznym klientem i do tego tak cudownie się uśmiechaaaaaa. *.* Podziwiam opanowanie Judala, że nie brał... nie dał się brać na tej kasie. XDDD
    Do tego jego narracja idzie Ci tak cudownie, tak genialnie go kreujesz, że ja naprawdę chce jeszcze posiedzieć w jego głowie! *,* Niech zabije te wszystkie krowy kręcące się koło Sinbada! Jak nie zabije samego Sina... Tak się człowiekowi zaśmiać w twarz po tym jak zostało się pocałowanym... TT__TT Coś czuję, że to będzie foszek stulecia i współczuję Sinbadowi hotdogów. XDDD I gasz, pisanie o swojej dennej pracy jest jednak genialne, może zrobię Alibabę pracującego w piekarni. XDD
    Wybacz, że tak krótko, ale nie mogę za wiele siedzieć i pisać, bo mnie zajebiście boli. Y.Y
    Ficzek jest naprawdę cudowny, więc pisaj mi go dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zła, okropna i niedobra, wiem ;-; Znalazłam Twojego bloga przedwczoraj, akuat nie przez Kiri, chociaż ona chyba podsyła mi wszystko co możliwe... I wręcz aż za dużo chyba Oo
    Jestem z wykształcenia hotelarzem kelnerem, więc wiem, jak to jest, gdy ludzie chcą coś, czego nie ma, tudzież inne przypadki takich pożal się Boże klientów ;-;
    Przechodząc do ficka, Judala uwielbiałam jeszcze zanim zaczęłam oglądać Magi. Bo najpierw czytałam bloga Kiri a potem wzięłam się za oglądanie, mądrze bardzo, wiem. Hibu ma rację co do foszka stulecia, wyobraziłam sobie Sina z tym piwem ściekającym po twarzy xD
    No i muszę jeszcze wspomnieć o JuAla! Najsłodsze jakie czytałam, po prostu Aladyn zaplatający Judalowi warkocza z kwiatkami strasznie skojarzył mi się z Roszpunką <3 *sama będzie pisać Roszpunkowe magi, gdzie Kouen będzie koniem ale ciii*

    OdpowiedzUsuń